Nie zbieram regularnych przygód Lucky Luke'a tworzonych przez Morrisa i Goscinnego, które obecnie ukazują się na rynku. Nie mam na to ani kasy ani czasu, bo jestem zajęty innymi komiksami. Jednak opatrzona niesamowitą okładką, współczesna interpretacja losów słynnego kowboja autorstwa Matthieu Bonhomme, która wyszła niedawno od razu wpadła mi w oko. Miałem ją sobie kupić, ale Egmont zrobił mi niespodziankę i dorzucił ten album do egzemplarzy recenzyjnych, o które prosiłem. Bardzo się ucieszyłem, mimo iż nie planowałem pisać o tym komiksie, bo nie jestem wdrożony w regularną serię. Skoro już tak wyszło, to spróbuję Wam o tym albumie opowiedzieć.
Nasz samotny jeździec przybywa do
małej osady Froggy Town. Tak się składa, że niedawno miał
miejsce napad na dyliżans transportujący złoto. Miejscowy szeryf
nie przejawia dużego zainteresowania sprawą, więc mieszkańcy
miasteczka postanawiają wynająć Luke'a, by
odnalazł sprawców. Ślad prowadzi na posesję pewnego poszukiwacza
złota. Przeczy to oficjalnej wersji, według której w sprawę
podobno zamieszani byli Indianie. Intryga zaczyna robić się coraz
ciekawsza, a do tego dochodzą miejscowi rewolwerowcy, którzy
chętnie zmierzyliby się z Lukiem. Stanowi to
tym większy problem, że w mieście nie było od dawna dostawy
tytoniu, i naszemu kowbojowi na fajkowym głodzie trzęsą się ręce
(uroczy wątek!). Czy ktoś skorzysta z okazji i w końcu naprawdę
zabije legendę Dzikiego Zachodu?
Serię o samotnym kowboju znam tylko z
kilku albumów, które czytałem w
dzieciństwie, ale wydaje mi się, że Bonhomme w swojej pracy
w mniejszym stopniu niż w oryginale skupia się na komedii, a w
większym na westernie. Mamy tu całą
plejadę gatunkowych charakterów, począwszy od szalonych
poszukiwaczy złota, poprzez rewolwerowców, na Indianach
skończywszy.
Jedną z głównych ról w całej historii odegra też postać
inspirowana słynnym rewolwerowcem-suchotnikiem
Dockiem Hollideyem – tu jest człowiekiem,
którego zdrowie zrujnowały papierosy.
Natomiast sam tytuł opowieści nawiązuje do klasycznego westernu
„Człowiek, który zabił Liberty Valance'a”.
Warstwa graficzna „Człowieka, który zabił Lucky Luke'a” to prawdziwa perełka. Na kartach opowieści Bonhomme'a odżywa Dziki Zachód, małe osadnicze miasteczka, a w nich drewniane saloony i ich podejrzana klientela. Na pierwszy rzut oka widać, że autor nieco urealnia historię. Morris posługiwał się stricte cartoonową kreską, natomiast autor „Człowieka, który zabił Lucky Luke'a” rysuje semi-realistycznym stylem, acz dalej zachowuje pewną kreskówkowość, która jest nieodłącznym znakiem rozpoznawczym tej słynnej serii. Wszystko, łącznie z kolorystyką wypada fenomenalnie i album czyta się dzięki temu bardzo przyjemnie.
Osobiście bardzo doceniam to, jak autor pogrywa sobie z mitami Dzikiego Zachodu i zapewniam, że komiks, mimo iż jest dość niezobowiązującą lekturą, to spodoba się fanom westernów.
Osobiście bardzo doceniam to, jak autor pogrywa sobie z mitami Dzikiego Zachodu i zapewniam, że komiks, mimo iż jest dość niezobowiązującą lekturą, to spodoba się fanom westernów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz