Egmont wznowił niedawno znakomity album "Towarzysze Zmierzchu". Z tej okazji powtarzam tekst, który napisałem o tym komiksie 9 (!!!) lat temu. Jestem trochę zdziwiony jego jakością, bo to jedna z pierwszych recenzji które w ogóle napisałem. Tekst przeszedł jedynie lekką korektę i prezentuję go Wam w niemal niezmienionej formie.
Pan Bourgeon, z zawodu wyuczonego
witrażysta, mający w zwyczaju budowanie makiet co ważniejszych
budowli które rysuje, serwuje nam historie niemającą nic wspólnego
z komiksami do których przyzwyczaił mnie typowy
historyczno/fantastyczny nurt europejski (dziś już jest trochę
inaczej, bo wyszły u nas serie pokroju „Wież Bois-Maury” które
maja z „Towarzyszami” sporo wspólnego – dopisał Krzysztof 9
lat później). Ta piekielnie ciężka w odbiorze trylogia
zdecydowanie wykracza po za ramy typowej opowieści obrazkowej. Nie
ma tu skrótów, nie ma też odwrotnej sytuacji czyli przerostu
treści nad rysunkiem, jest za to - w szczytowych momentach -
misternie sklecona intryga z postaciami z krwi i kości, wraz z ich
małostkami i pragnieniami na czele.
''War, war never changes''. Równie dobrze od tych słów mógłby
się zaczynać każdy z tomów tej opowieści... ale zaczyna się od
: 'Powiadają, że trwała sto lat... Nie różniła się niczym
specjalnym od poprzedniej. Ani tej która nastąpi po niej''. W
pierwszej opowieści, na dość mglistym tle zawieruchy wojny
stuletniej, Bourgeon przedstawia trzech bohaterów: oszpeconego
rycerza (skądinąd przedstawionego jako zbrodniarza wojennego),
tchórzliwego wieśniaka Aniceta i młodą dziewczynę imieniem
Mariotte. Zbieg okoliczności, a może raczej przeznaczenie
przeplotło ich drogi w tej z pozoru po macoszemu nakreślonej we
wstępie rzeczywistości, a potem wpycha nas w oniryczny, zaludniony
mitycznymi stworzeniami świat sennych majaków rycerza, które
udzielają się całej kompanii.
Rysunek z pozoru wydaje się klasyczny, z narracją jest jednak
zupełnie inaczej. Już w drugim albumie widzimy bezkompromisowość
i brak chęci do brania jeńców spośród czytelników. Twórca nam
samym każe układać historie w całość, mieszając retrospekcje z
bieżącą akcją. Jednak nie leci w samopas, bowiem puzzle pod
koniec się zazębiają, z przyjemnością cofamy się kilkadziesiąt
kartek w tył i czytamy tą historie jeszcze raz. Potem następuje
nieoczekiwane. Cały tryptyk wieńczy, monumentalny czteroczęściowy
''Ostatni śpiew Malaterreów''. Opowieść ta, jak słusznie
sugeruje mesje
Szyłak w swojej recenzji na Gildii Komiksu,
powinna być podawana w oderwaniu od pierwszych epizodów. Burgeon
poszerza galerie postaci, rezygnuje w dużej mierze z onirycznego
fantasy na rzecz rozbudowanej dworskiej intrygi. Zaskakuje mnogością
wątków, brawurowym rysunkiem architektury (nierzadko na całą
plansze), wulgarnością średniowiecznej mieszczańskiej
rzeczywistości i przede wszystkim dużo poważniejszą
treścią.
Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta nieciekawe charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma. Nieprawda. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie, to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.
Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta nieciekawe charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma. Nieprawda. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie, to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.
W posłowiu do
owego komiksu Wojciech Birek wskazuje jego pokrewieństwo z ''Imię
Róży'' Umberto Eco. Jest w tym trochę prawdy, ale mi ten komiks
bardziej kojarzył się z ''Siódmą pieczęcią'' Bergmana. Z tym
że... Pewnie was zdziwię, ale w przypadku ''Towarzyszy zmierzchu''
mamy do czynienia, może z mniej uniwersalnym i mniej filozoficznym
ale za to dużo cięższym w odbiorze tworem. Już tylko biorąc pod
uwagę poziom nawarstwienia brutalności i seksu czyni ''Siódmą
pieczęć'' przy ''Towarzyszach...'' filmem familijnym.
Dla mnie ta zmiana nastrojów przy trzeciej części jest zaletą. I wiele elementów historii (np. biografii rycerza) świetnie się przekłada z nastroju magicznego na cyniczny. Właśnie przez to przełamanie konwencji, komiks tak dobrze zamiata - wymyka się, nie jest ani dokłądnym odwzorowaniem średniowiecza, ani fantaziakiem.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się też, że trzecia część paradoksalnie daje więcej nadziei. Rycerz chyba ostatecznie znajduje odkupienie i miłość. Giermek przełamuje tchórzostwo. Niby kończy się smutno, ale bohaterowie zmieniają się ostatecznie w lepsze wersje siebie.