Przygotujcie sobie szklaneczkę dobrej
whiskey, puśćcie jakiś dobry dark jazz. Egmont ma dla Was coś
specjalnego – trzeci tom jednej z najciekawszych serii noir jakie
widział świat komiksu: „Blacksad. Czerwona Dusza”.
„Blacksad” co prawda na jednym
poziomie jest wzorcowym czarnym kryminałem, ale na drugim bardzo
nietypowym przedstawicielem tego gatunku. Jego unikalność uderza w
czytelnika już przy pobieżnym kartkowaniu – oto świat przełomu
lat 40 i 50 zaludniony przez narysowane realistyczną kreską
humanoidalne zwierzęta. Głównym bohaterem jest oczywiście
prywatny detektyw – czarny kot John Blacksad, który przeżywa w
tym nietypowym uniwersum przygody godne Philipa Marlowe'a. Dodatkowo,
pisarz Juana Diaz Canalesa odważnie wychodzi poza ramy gatunku,
chcąc opowiadać o czymś więcej niż tylko zagadki kryminalne,
przez co draki w które wplątuje bohatera często mają kontekst
antyrasistowski. Co więcej wychodzi mu to bardzo nienachalnie, bo
biorąc pod uwagę to, że wszystko dzieje się w świecie
zaludnionym przez różne gatunki zwierząt, historia ta ma bardzo
duży potencjał do opowiadania o konfliktach mających źródło w
odmienności.
W tomie „Czerwona Dusza”
scenarzysta zagrał jeszcze odważniej. Fabuła kręci się wokół
„polowań na czarownice” epoki Makkartyzmu, i problemu związanego
z energią jądrową, przez co jeszcze wyraźniej autor odnosi do
ważkich tematów i historii stanów zjednoczonych. Ktoś dokonuje
morderstw wśród grupy komunistów (głównie naukowców i artystów)
związanych z popularyzacją – mimo świadomości idącego wraz z
nimi zagrożenia - elektrowni atomowych i naszemu bohaterowi
przyjdzie rozwiązać tą zagadkę. Mimo upolitycznienia fabuły są
tu oczywiście obecne wszelkie szablony charakterystyczne dla noir,
łącznie z piękną damą w opałach.
Znakiem
rozpoznawczym tej serii są wybitne rysunki autorstwa Juanjo
Guarnido. Jak już wspomniałem, bohaterami komiksu są humanoidalne
zwierzęta, ale od innych opowieści obrazkowych z animorfami w roli
głównej odróżnia ją to, że narysowana jest do bólu
realistyczną - wręcz hiperrealistyczną – kreską. Ten nietypowy
zabieg staje się więc główną cechą rozpoznawczą tej serii,
grubą linią oddzielając się od wszystkiego co zostało
powiedziane w tym temacie. Postacie Guarnido w większości nie są
śmiesznymi zwierzątkami, to szczerzące kły wilki, smukłe koty,
postawne niedźwiedzie i szczwane lisy. Co znamienne, bardzo dobrze
udaje mu się samym rysunkiem oddać charakter cechujący danych
bohaterów. Również tła, na których ożywa Ameryka pierwszej
połowy XX wieku są oddane z wielką dbałością o szczegóły, co
sprawia, że świat przedstawiony w tym komiksie jest bardzo
autentyczny i tętniący życiem.
Jeśli chodzi o nagrody to cykl o
Blacksadzie otrzymał niemal wszystkie znaczące. Ma na koncie
zarówno statuetki Angoulême jak i nagrody Eisnera. To już słynna
i uznana seria, więc recenzentowi pozostaje jedynie przyklaskiwać
wszelkim wyróżnieniom i zapewnić czytelnika, że warto ten komiks
postawić na półce obok takich klasyków jak „Sin City” Franka
Millera.
Świetna seria! Nie zbieram, ale czytałam całą (chyba) i jestem przekonana, że to coś absolutnie wartego polecenia.
OdpowiedzUsuń