Stary Testament to tekst, który zestarzał się potwornie, więc dla nikogo nie będzie pewnie zaskoczeniem, że "piktogramy" stawiane przy tekście przez Crumba, ułatwiają obcowanie z nim. Nie mniej, jeśli ktoś przy zakupie liczy na bryk z Biblii, to bardzo się pomyli. Przeprawa przez Księgę Rodzaju w archaicznym, ale podobno niezwykle cenionym przekładzie Izaaka Cylkowa, nie jest łatwa. Miejscami trudność porównywalna jest do czytania Kilngońskiego odpowiednika Władcy Pierścieni przełożonego na polski przez googlowy translator. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jestem laikiem i że spędziłem z tym tekstem za mało czasu, ale wcale nie chowam go jeszcze na półkę - wręcz przeciwnie, zostawiam go koło biurka i będę nadgryzał go jeszcze raz - po trochu, codziennie, powoli. Niewykluczone, że sięgnę po jakieś fachowe opracowania. Niemniej, pracy doktorskiej nie zamierzam z tego pisać, a zorientowałem się, że jeśli nie rozliczę się z tym teraz, to moja nerwica każe mi wejść w to tak głęboko, że skończę za kilka lat. Recenzję jednak napisać wypada, więc pokrótce ...
Mimo, że nie jestem osobą wierzącą ( ateistą pewnie też nie jestem - ale ja nie o sobie, tylko o komiksie miałem pisać ) to kiedy myślę o Bogu, myślę właśnie w kontekście starotestamentowym. Nie powiem nic szczególnie oryginalnego, ale jeśli mielibyśmy być faktycznie stworzeni na jego podobieństwo, to facet musi być strasznym chujem. W przeciwieństwie do mnie, Crumb zasłania się swoim ateizmem i ostentacyjnie manifestuje brak jakichkolwiek emocji co do tego tekstu. Nie ma zamiaru piętnować Biblii, albo korzystając z okazji rozliczać się czy to z Bogiem, czy to z własnym pochodzeniem. Crumb po prostu na chłodno, bardzo dosłownie ilustruje. Sztywno trzyma się oryginalnego tekstu, przez co często nie znajduje miejsca na budowanie dramaturgii - niektóre wydarzenia po prostu się dzieją. Oczywiście zostawia tu swój styl (charakterystyczne kobiety etc), ale nic ponadto. Nie ma tu nawet cienia skandalu którego wszyscy się spodziewali. Ewentualnie na upartego można dywagować nt. fragmentów, do których musiał podejść intuicyjnie. Bo kiedy przedstawiał Boga, nie bał się upersonifikowania go jako starca o siwej brodzie wyglądającego jak... postać z komiksów Crumba.
We wstępie nieco prowokacyjnie użyłem słowa "piktogramy" - ale gdy otworzymy ten album zobaczymy, że stworzenie świata zostało przedstawione jako abstrakcyjna amebo-podobna plama. Jak trywialnie by to nie zabrzmiało - umowność tej plamy dobitnie świadczy o tym, z jakiego kręgu kulturowego i z jakich czasów twórca się wywodzi. To przedstawiciel cywilizacji w dużej mierze komunikującej się za pomocą obrazu. Sam Crumb żartuje, że jedynie czyjeś kąśliwe uwagi odwiodły go od narysowania postaci chodzących w szlafrokach i mieszkających w namiotach rodem ze sklepu sportowego, jednak faktem jest, że obok wiedzy fachowców, największą pomocą służyły mu właśnie screeny z filmów. Na jego wyobraźnię wyraźnie wpłynęły hollywoodzkie ekranizacje - z nieudaną In the Begining Johna Hustona na czele. Oczywiście, wrażenie obcowania z dziełem popkultury zostaje pozornie zatarte przez niezwykle trudny tekst i wszechobecny turpizm, jednak nie możemy mieć wątpliwości, że to co stworzył Crumb to swoisty znak czasu i obraz tego, jak obecna "świadomość zbiorowa" postrzega czasy biblijne. Do tego funkcja, którą z pełną odpowiedzialnością przejmuje, jest analogiczna do tej, którą na początku ubiegłego wieku często pełnili - skądinąd fascynujący go od dawna - bluesmani. Po pierwsze, dla analfabetów muzyka folk pełniła funkcję przekazu ustnego i popychała wszelkie historie dalej, po drugie blues (błędnie i obiegowo, ale jednak) uważany za narzędzie złego i wykonywany przez permanentnych grzeszników, wywodzi się tak naprawdę z gospel i często z szacunkiem sięga po słowo boże. Porównanie do bluesa daje też obraz tego, czym stał się komiks w XXI wieku - to po prostu kolejne, pełnoprawne medium, w którym można opowiedzieć zarówno marvelowe "lasery z dupy", legendę miejską jak i "najstarszą, nieustannie opowiadaną historię wschodu".
Księga to idealny materiał do wsadzenia w Time Capsule. Z jednej strony to przewrotny, niesamowity gadżet (acz tego, żeby nim był, Crumb zapewne chciał uniknąć za wszelką cenę - wg mnie mu się nie udało), z drugiej rzecz o wielkim znaczeniu dla naszej cywilizacji. Jeśli chodzi o ilustrowanie Biblii, to zapewne z czasem stanie się najbardziej klasyczną pozycją, zaraz obok prac Gustava Doré. Jeśli chodzi o komiks, to dzieło Crumba do kanonu weszło automatycznie w momencie pierwszej publikacji.
Wydawnictwo Literackie stanęło na wysokości zadania. Papier jest gruby a format nieco większy niż Plansz Europy z Egmontu. Gdy trzyma się ten album w rękach, ma się wrażenie obcowania z czymś naprawdę ekskluzywnym. Nakład musi być dość duży, bo cena nie jest wygórowana.
Mimo, że nie jestem osobą wierzącą ( ateistą pewnie też nie jestem - ale ja nie o sobie, tylko o komiksie miałem pisać ) to kiedy myślę o Bogu, myślę właśnie w kontekście starotestamentowym. Nie powiem nic szczególnie oryginalnego, ale jeśli mielibyśmy być faktycznie stworzeni na jego podobieństwo, to facet musi być strasznym chujem. W przeciwieństwie do mnie, Crumb zasłania się swoim ateizmem i ostentacyjnie manifestuje brak jakichkolwiek emocji co do tego tekstu. Nie ma zamiaru piętnować Biblii, albo korzystając z okazji rozliczać się czy to z Bogiem, czy to z własnym pochodzeniem. Crumb po prostu na chłodno, bardzo dosłownie ilustruje. Sztywno trzyma się oryginalnego tekstu, przez co często nie znajduje miejsca na budowanie dramaturgii - niektóre wydarzenia po prostu się dzieją. Oczywiście zostawia tu swój styl (charakterystyczne kobiety etc), ale nic ponadto. Nie ma tu nawet cienia skandalu którego wszyscy się spodziewali. Ewentualnie na upartego można dywagować nt. fragmentów, do których musiał podejść intuicyjnie. Bo kiedy przedstawiał Boga, nie bał się upersonifikowania go jako starca o siwej brodzie wyglądającego jak... postać z komiksów Crumba.
(kliknij aby powiększyć)
We wstępie nieco prowokacyjnie użyłem słowa "piktogramy" - ale gdy otworzymy ten album zobaczymy, że stworzenie świata zostało przedstawione jako abstrakcyjna amebo-podobna plama. Jak trywialnie by to nie zabrzmiało - umowność tej plamy dobitnie świadczy o tym, z jakiego kręgu kulturowego i z jakich czasów twórca się wywodzi. To przedstawiciel cywilizacji w dużej mierze komunikującej się za pomocą obrazu. Sam Crumb żartuje, że jedynie czyjeś kąśliwe uwagi odwiodły go od narysowania postaci chodzących w szlafrokach i mieszkających w namiotach rodem ze sklepu sportowego, jednak faktem jest, że obok wiedzy fachowców, największą pomocą służyły mu właśnie screeny z filmów. Na jego wyobraźnię wyraźnie wpłynęły hollywoodzkie ekranizacje - z nieudaną In the Begining Johna Hustona na czele. Oczywiście, wrażenie obcowania z dziełem popkultury zostaje pozornie zatarte przez niezwykle trudny tekst i wszechobecny turpizm, jednak nie możemy mieć wątpliwości, że to co stworzył Crumb to swoisty znak czasu i obraz tego, jak obecna "świadomość zbiorowa" postrzega czasy biblijne. Do tego funkcja, którą z pełną odpowiedzialnością przejmuje, jest analogiczna do tej, którą na początku ubiegłego wieku często pełnili - skądinąd fascynujący go od dawna - bluesmani. Po pierwsze, dla analfabetów muzyka folk pełniła funkcję przekazu ustnego i popychała wszelkie historie dalej, po drugie blues (błędnie i obiegowo, ale jednak) uważany za narzędzie złego i wykonywany przez permanentnych grzeszników, wywodzi się tak naprawdę z gospel i często z szacunkiem sięga po słowo boże. Porównanie do bluesa daje też obraz tego, czym stał się komiks w XXI wieku - to po prostu kolejne, pełnoprawne medium, w którym można opowiedzieć zarówno marvelowe "lasery z dupy", legendę miejską jak i "najstarszą, nieustannie opowiadaną historię wschodu".
Księga to idealny materiał do wsadzenia w Time Capsule. Z jednej strony to przewrotny, niesamowity gadżet (acz tego, żeby nim był, Crumb zapewne chciał uniknąć za wszelką cenę - wg mnie mu się nie udało), z drugiej rzecz o wielkim znaczeniu dla naszej cywilizacji. Jeśli chodzi o ilustrowanie Biblii, to zapewne z czasem stanie się najbardziej klasyczną pozycją, zaraz obok prac Gustava Doré. Jeśli chodzi o komiks, to dzieło Crumba do kanonu weszło automatycznie w momencie pierwszej publikacji.
Wydawnictwo Literackie stanęło na wysokości zadania. Papier jest gruby a format nieco większy niż Plansz Europy z Egmontu. Gdy trzyma się ten album w rękach, ma się wrażenie obcowania z czymś naprawdę ekskluzywnym. Nakład musi być dość duży, bo cena nie jest wygórowana.
Fajny tekst ci wyszedł.
OdpowiedzUsuńDzięki. Powinieneś to przynajmniej przejrzeć . Na pewno twoja biblioteka to zamówi. To chyba duże wydarzenie kulturalne .
OdpowiedzUsuńTo jest tak, że prawdopodobnie nigdy bym starego testamentu nie przeczytał, a przez Crumba siedziałem nad tym 3 dni i z doskoku będę jeszcze siedział pewnie z pół roku.
Swoją drogą, nie wiedziałem że Fritzl(JOSEF FRITZL nie kot fritz) jest postacią idealnie pasującą do konwencji starego testamentu...
jestem zainteresowana tym tytułem odkąd Gaiman umieścił go w swoim podsumowaniu ubiegłego roku. gdyby nie Twój blog pewnie nieprędko dowiedziałabym się o tym, że Genesis wyszło w PL. dzięki za recenzję, pzdr. H.W.
OdpowiedzUsuńhttp://www.filmweb.pl/news/Brett+Ratner+jest+got%C3%B3w+zaj%C4%85%C4%87+si%C4%99+%22Youngblood%22-67182
OdpowiedzUsuńKolejny pogrzeb formy. Lubisz Youngblood?
nie czytałem:<
OdpowiedzUsuńWidzę, ze znów masz bloka na lascie, zakładasz nowe konto?
OdpowiedzUsuńRaczej nie . Próbowałem do nich pisać - bo nic tym razem nie zrobiłem ale odpowiadają mi tylko że zablokowali za obrażanie kogoś. Za pierwszym razem użerałem się z adminem, indie smarkiem, który był tak głupi że mnie za Nazi wziął i pierdolił ("nie podoba mi się co ty tu propagujesz") . Pewnie znowu popisał się elokwencją. Ewidentnie nie pasuje do tego portalu.
OdpowiedzUsuńps. możliwe że jak nie odblokują to teraz zrobię konto na rękopis...
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń