Niewielki dokument o człowieku, który pod szyldem Woven Hand nagrał - wg mnie - jedną z najlepszych płyt poprzedniej dekady (klik). Mała odmiana po skrajnie ateistycznym Crumbie. Nie jest to rzecz tak poetycka i "filmowa" jak Szukając Zezowatego Jezusa, ale dla fanów Davida Eugene Edwardsa bezcenna.
Muszę przyznać, że tytuł jest więcej niż trafny. Mało kto w dzisiejszych czasach tak przekonująco śpiewa o Bogu jak Edwards. On sam już na początku zdaje się zdradzać całą tajemnicę tego fenomenu - tą tajemnicą jest szczerość, którą sam cenił, gdy za młodu słuchał Nicka Cave'a, Curtisa i Dylana. Tak samo szczerze i z uczuciem zdaje się opowiadać o sobie, swojej rodzinie, swoich traumach i swojej muzyce, dzięki której jest w stanie rozliczać się z Bogiem i samym sobą. Daleki jest od infantylizmu i pokazywania wszystkiego w różowych barwach. Edwardsowi życie dało w kość i nie żyje w bańce mydlanej. Dla mnie osobiście zastanawiający jest wątek straty ojca - który wg mnie jest bardzo ważny dla duchowości artysty w ten specyficzny, bardzo szczery sposób związanego z Bogiem - obnaża to, czego taka jednostka w Bogu szuka (via Pasolini, o którego wiarę/niewiarę mnie ktoś ostatnio pytał).
Po obejrzeniu tego filmu jeszcze lepiej rozumiem, dlaczego mimo wielu dzielących nas różnic, tak bardzo cenię tego człowieka i jego muzykę. Mimo tego, że - jak słychać na ostatniej płycie - nieco się wypala, to dalej mam dla niego ogromny szacunek. Wg mnie dla artysty najważniejsze, oprócz wspomnianej szczerości, jest pielęgnowanie swej duchowości i Edwards, mimo że uosabia ją z tak nieczystą i niemodną rzeczą, jaką jest w dzisiejszych czasach Bóg, to robi to w piękny sposób.
Edit: Jest w tym dokumencie niesamowita, wręcz mistyczna scena, o której nie mogę przestać myśleć. Scena, gdy Edwards w domu swego dziadka z namaszczeniem pokazuje płytę, z której po raz pierwszy w dzieciństwie usłyszał Johnny Casha. Dla mnie to o człowieku mówi więcej niż jego wyznanie. Robię się chyba sentymentalny, bo przypomina mi się, gdy pierwszy raz słuchałem z babcią Ewy Demarczyk.
Muszę przyznać, że tytuł jest więcej niż trafny. Mało kto w dzisiejszych czasach tak przekonująco śpiewa o Bogu jak Edwards. On sam już na początku zdaje się zdradzać całą tajemnicę tego fenomenu - tą tajemnicą jest szczerość, którą sam cenił, gdy za młodu słuchał Nicka Cave'a, Curtisa i Dylana. Tak samo szczerze i z uczuciem zdaje się opowiadać o sobie, swojej rodzinie, swoich traumach i swojej muzyce, dzięki której jest w stanie rozliczać się z Bogiem i samym sobą. Daleki jest od infantylizmu i pokazywania wszystkiego w różowych barwach. Edwardsowi życie dało w kość i nie żyje w bańce mydlanej. Dla mnie osobiście zastanawiający jest wątek straty ojca - który wg mnie jest bardzo ważny dla duchowości artysty w ten specyficzny, bardzo szczery sposób związanego z Bogiem - obnaża to, czego taka jednostka w Bogu szuka (via Pasolini, o którego wiarę/niewiarę mnie ktoś ostatnio pytał).
Ładny fragment . Między innymi o ojcu i pisaniu tekstów.
Po obejrzeniu tego filmu jeszcze lepiej rozumiem, dlaczego mimo wielu dzielących nas różnic, tak bardzo cenię tego człowieka i jego muzykę. Mimo tego, że - jak słychać na ostatniej płycie - nieco się wypala, to dalej mam dla niego ogromny szacunek. Wg mnie dla artysty najważniejsze, oprócz wspomnianej szczerości, jest pielęgnowanie swej duchowości i Edwards, mimo że uosabia ją z tak nieczystą i niemodną rzeczą, jaką jest w dzisiejszych czasach Bóg, to robi to w piękny sposób.
Edit: Jest w tym dokumencie niesamowita, wręcz mistyczna scena, o której nie mogę przestać myśleć. Scena, gdy Edwards w domu swego dziadka z namaszczeniem pokazuje płytę, z której po raz pierwszy w dzieciństwie usłyszał Johnny Casha. Dla mnie to o człowieku mówi więcej niż jego wyznanie. Robię się chyba sentymentalny, bo przypomina mi się, gdy pierwszy raz słuchałem z babcią Ewy Demarczyk.
Zwrotem do mnie sprawdzasz moją czujność przy śledzeniu nowych wpisów ? ;) Teraz brakuje mi jeszcze informacji o tym rzekomem komuniźmie.
OdpowiedzUsuńA tak łapiąc się Pasoliniego, to zwierzyć się muszę, że od tych paru dni sklecić parę zdań próbuję, z paru zrobiło się już kilkaset i nic wielkiego z tego nie wynika, poza jakimiś pseudointelektualnymi papkami. Spać nie mogę, jeść nie mogę, Teoremat doprowadzi do mojej autodestrukcji.
Jak znajdę chwilę to zabiorę się "preacher", bo mało rzeczy interesuje mnie w tak dużym stopniu jak te tematy. Problem tylko, ile uda mi się z tego zrozumieć. Raczej małe szanse na polską wersje?
~Revenga
"Zwrotem do mnie sprawdzasz moją czujność przy śledzeniu nowych wpisów ?"
OdpowiedzUsuńNie. Skojarzyło mi się po prostu bo to bardzo wyraźne .
"Raczej małe szanse na polską wersje?"
Nie jest zbyt trudne. Ze mnie żaden anglista a dałem radę ze słuchu.
Co do Teoremy to zobacz co pisałem o "Sit Comie" Ozona.
Nie wiem czy to dobrze, prawidłowo czy też nie, ale miło mi się zrobiło.
OdpowiedzUsuńPrzepatrzyłam sobie te części i rzeczywiście, jeśli nie natrafiłam na najłatwiejsze fragmenty to spokojnie dam radę z tą moją angielszczyzną.
Uwielbiam gości, którzy tak trzymaja majka w łapie. Serio, pierwszy raz widzę gościa siedzącego z gitarą umiejącego zarazem zrobić tyle ekspresji nie wstając z miejsca.
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=f-vpAn15-vE
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, nie znasz turku tego klipu?
Miałem kumpla w Irlandornii, który słuchał 16 horsepower, wiec znam te muzę, ale klipu nie znam.
OdpowiedzUsuń