czwartek, 24 grudnia 2009

35007 Liquid (2002)


W tym roku ani czasu ani ochoty nie mam na czułości ale z okazji dnia narodzin Mitry postanowiłem wam ''podarowac'' jeden z moich ulubionych gitarowych albumów po 2000.

Miłego pica, palenia trawy itd. Ta płyta zdecydowanie wam się do tego przyda.

sobota, 19 grudnia 2009

Mark Hollis - Mark Hollis [1998]




zapisałem to jakiś czas temu(dobry miesiąc -może dwa) ale daje dopiero teraz...Trzymałem na taką chwile gdy nie będzie mi się chciało pisać ;).

Może i się kompromituje ale będę szczery - nigdy świadomie nie słuchałem muzyki Talk Talk. Nazwa jest mi oczywiście znana ale kiedy o nich myślę to mylę ich z TOTO (to i tak nieźle bo Caligariemu się z modern talking kojarzyli). Do sięgnięcia po ta płytę zachęciły mnie tagi : postrock, akustik i songwraiter. Nie miałem pojęcia że słucham solowej płyty legendarnego wokalisty z jakiegoś legendarnego zespołu... po przesłuchaniu i bardzo pozytywnych wrażeniach zacząłem googlowac i naprawdę było mi wstyd że nie znam Talk Talk. No ale wracając do tematu. Płyta od razu skojarzyła mi się z Davidem Sylvianem. Mark Hollis podchodzi do pop-rockowej piosenki na avangardowo i zarazem z dużą dawką dojrzałego songwraiterstwa. Wszystko jest zaaranżowane bardzo oszczędnie i nie da się tego wepchnąć w jakies ramy. Znajdziemy tu między innymi bardzo mądrze zrealizowane okolice jazzu i nie jest to ani free jazzowa grafomania ani kotletowa piosenka pokroju Daiany Kral. Najlepszym określeniem jest kolokwialne 'muzyka eksperymentalna' - jasne, ale na takiej zasadzie jak eksperymentalny bywał Sylvian czy w pewnym sensie jak eksperymentalne potrafią być piosenki Thoma Yorka(to może być porównanie nad wyrost). Uderzyło mnie tez podobieństwo do pierwszego LP Autistic Daughters... a raczej świadomość ze gdy teraz poznaje ludzi pokroju Marka Hollisa czy właśnie Sylviana (którego na dobrą sprawę słucham od roku z hakiem, może 2 lat) to muzyka AD już nie jawi mi się aż tak bardzo nowatorską.

Jeśli nie znacie Holisa musicie go posłuchać.

próbka1
(chyba mój fav z tej płyty)

próbka 2

ps. talk talk dalej nie słuchałem...

piątek, 18 grudnia 2009

Various - The Pact: ...Of The Gods














































The Pact...of the Gods' is the companion CD to 'The Pact: Flying in the Face'. The original idea was conceived by Ian Read and the late Robert Williams; and this present CD is released in honour of Bob Williams, in the full knowledge that our dead kinsmen and comrades remember our words and men of honour break them at their peril.

Nic chyba dodawac nie muszę...

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Seelenlicht - Love And Murder (2009)


Że Troy Southgate to zły człowiek wie każde dziecko. Ale nie można mu odebrać tego że w porywach, mając dobre plecy, wyczarowywał naprawdę znakomite płyty. Jakiś rok temu wraz z nijakim Butowem Malerem (z Herr Twiggs - musze ich w sumie zlookac) pod owym szyldem wypuścił materiał ''God and Devils'' koszący większośc gogusiów z ''drugiej fali neofolku''. Szczerze powiedziawszy, w żadnym wypadku nie sądziłem że doczekam się kontynuacji tego projektu... Ale z radością stwierdzam - mimo że ostatnia płyta wypluta przez jego macierzysty projekt HERR była chyba dla każdego zainteresowanego dużym zawodem - to ta pozycja zdecydowanie zmywa niesmak. Jestem co prawda na świeżo i jeszcze się w tą płyte nie wgryzłem ale jest naprawdę bardzo dobrze. Śmiało mogę powiedziec że Seelenlicht powraca i znowu kopie dupala.Zaskoczenie jakością wzmaga się gdy dodatkowo weźmiemy pod uwagę dysonans ze wspomnianym ostatnim LP HERR. Bierzta w ciemno. Jesli poprzedniej nie macie to też warto się zaopatrzyć.

aha zawartość martial/neoclassical/spokenwordsy.



wtorek, 1 grudnia 2009

Nick Cave & Warren Ellis - The Road - Original Film Score (2010?)


Tak. Nowy. Cześć była na tej 2 płytowej składance ale w żadnym wypadku nie daje ona pełnego obrazu tego co znajdziemy na całym CD. Na pewnej płaszczyźnie to bardzo odległa rzecz od poprzednich soundtracków. Gęstsza, bardziej absorbująca słuchacza, bardziej awangardowa, nieraz dronująca i hałaśliwa. Jak wielokrotnie pisałem jestem fanem Kejwowo/Ellisowych soundtracków więc pewnie nie jestem obiektywny pisząc te słowa, ale dla mnie to znakomita rzecz. Od wracania do tych pozycji odwiedzie mnie chyba dopiero głuchota lub śmierć. Polecam.



próbka

(acz to skrajny moment dzwiękowo:)

poniedziałek, 30 listopada 2009

Black Math Horseman - Wyllt (2009)




Świetny debiutancki album. Doomujące post-gitarowe granie z monotonnym kobiecym wokalem. Przywodzi na myśl największych tuzów post metalowej sceny ale bywa też bardziej klasycznie(nawet pomyślałem słowo ''zabójca'' po angielsku). To nie jest odkrywcza rzecz bo program sponsorują literki od N po OM , ale dzięki tej kobitce mamy wrażenie że obcujemy z czymś unikalnym. Ja bym trochę podbasowił, brudniej, niżej, bardziej lampowo i charcząco zrealizował ten album,było by wtedy więcej stonera. Czekam na 2LP zobaczymy co będzie dalej. Radze sprawdzić.

Tak notabene... myśleliście kiedyś co by było gdyby w black sabbath śpiewała kobieta? Taka dajmy na to z ''talentem'' Jarboe o_-? Mimo tego że Jarboe to ta pani nie jest , ta płyta poniekąd daje pewien obraz tej imaginacji... Bo nie okłamujmy się, kolaboracja Neurosis z Jarboe nie poszła w stronę metalu.



środa, 25 listopada 2009

Attrition - Etude [1997]


Attrition ma w tagach same brzydkie wyrazy - darkwave, gothic, ethereal, goth (jeno EBM brakuje heh).Ale w ostateczności nic brzydkiego o ich muzyce nie da sie powiedziec.To dosc mroczny,oszczędny neoclassical z kobiecym wokalem i dominującymi smyczkami.Jedyne co można mu zarzucic to to że jest trochę easyliseningowy no i płyta zaczyna sie średniawo, ale dalej jest coraz lepiej ...soł stej tuned.Relaksuję się przy tym już pół dnia.Odkryłem tu zaskoczony fajne parafrazy Klausa Nomi, jest cos co troszke przypomina Anne Clark z Just After Sunset, a nawet pojawia się zimny kawałek stylizowany na Nico.To wszystko ładne, ale nie pompatyczne, oszczędne i melancholijne. Nie wiem jak inne ich rzeczy ...ale ta płytę zdecydowanie polubiłem.

Niezobowiązujące ale szczerze polecam.

próbka
(owy kawałek brzmiący jak Nicko)

próbka 2

( co to za track? tzn ktoś czai czy to parafraza siakaś?)



wtorek, 17 listopada 2009

Radian - Chimeric (2009) + rec.extern (2002)




Radian to zespół który wiele zmienił w moim spojrzeniu na muzykę. Pokazał mi palcem i przygotował mentalnie na wiele rejonów muzyki elektronicznej które wcześniej były dla mnie niezrozumiałe. Na tą płytę czekałem bardzo długo,zapowiedziana była już kilka ładnych lat temu.Bardzo dużo od niej oczekiwałem.Poniekąd się zawiodłem bo liczyłem że znowu pokarze mi COŚ zupełnie innego. A tu zaskoczenie... Radian odszedł od minimalizmu jaki cechował poprzednie produkcje. Atmosfera jest zdecydowanie gęstsza brzmienie cechuje mniej ''syntetyczna'' koncepcja, jest za to bardziej ''rockowo'' - rockowo to chyba złe słowo ale to faktem jest że to pierwszy Radian który faktycznie ma coś wspólnego z post rockiem (wcześniej naklepka była raczej nie na miejscu). Za mało jej jeszcze słuchałem żeby stwierdzić że to wybitna płyta(bardzo dobra na pewno) ale tyle lat na nią czekałem że mimo pewnego poczucia zawodu , to dla mnie jedno z najważniejszych wydarzeń tego roku.

Wypada mi jeszcze wspomnieć czym w ogóle jest Radian... Radian to Martin Brandlmayr (genialny perkusista) Stefan Németh (sentyzatorki, oscylatorki i inne turntejble) John Norman (bas)... panowie ,zapewne już na początku drogi tego projektu umyślili sobie koncepcje że z tym, dość ''żywym'' instrumentarium wejdą w rejony minimalistycznej muzyki elektronicznej przynoszącej skojarzenia z Alva Noto, Ikedą czyli z tzw glitchem przedewszystkim. Udało im się stworzyc cos wprost unikalnego i tak jak wspomniałem dzwiękowo z post rockiem to nie miało wiele wspólnego, ale w samej idei to naprawdę było ''coś innego grane na rockowym instrumentarium''.

Tyle słowem wyjaśnienia. Oprócz nowej płyty dam wam jeszcze jedną starszą-dla porównania. Acz zdaje sobie sprawę że prawie nikomu się ta muzyka nie podoba (słyszałem opinie ''brzmią jak by się stroili '', ''chujnia i piski'' lol). Polecam co bardziej otwartym uszom.

rec.extern (2002)




Chimeric (2009)



próbki --->MYSPACE

czwartek, 5 listopada 2009

Art Zoyd - Musique Pour L'Odyssee (1979)


Przepraszam że zaniedbuję wpisy , ale po prostu nic ciekawego nie wygrzebałem ostatnio(może faktycznie ten top 100 neofolk by zrobic:|).Dam za to coś co miałem dac a się wstrzymałem, bo było już o tej kapeli - nazywa się Art Zoyd i czai się koło tego mówmentu RIO (rock in opopsition czy jakoś tak).Niewiele tam (w RIO)grzebałem ze względu na to że to zbyt progowe rzeczy jak na mój gust.No ale Art Zoyd oprócz tego że się tam czai w tym RIO to nic z progiem wspólnego ni ma.Ewentualnie ma mało, bo każdy kto ma uszy od razu dostrzeże że to współczesna avangarda muzyki poważnej jest a nie żaden prog.To ich drugi LP, z wychwytki przypadkowej na jakims blogu, bo po prawdzie po krótkiej fascynacji dwoma płytami na śmierc o tej kapeli zapomniałem.To był błąd.Bo ta pozycja na razie jest najlepszą z tego co ich słyszałem.


Polecam.

czwartek, 15 października 2009

bionulor - trututu reklama.

Reklama bo nie mam mp3. Mam tylko myspace.

Bionulor to jednoosobowy projekt Sebastiana Banaszczyka, którego znacie bliżej jako ''robotnika remontującego aptekę Lubiczów''. Tak, grał w Klanie i jest z wykształcenia aktorem. Przepraszam za tę tabloidową informację, ale nie mogłem się powstrzymać. Co by się zreflektować dodam, że ma na koncie też sporo ról teatralnych w ciekawszych, ambitniejszych rzeczach.

Nie wiem, czy mam się rozpisywać na temat muzyki... wszędzie wpadam na notki o identycznym przekazie i właściwie od siebie dodałbym tylko, że mi się podoba. No ale... Muzyka Bionulor od razu przynosi skojarzenia z Basinskim i od tego nazwiska wymienianego przy okazji debiutanckiej płyty Bionulor się już nie uwolni. Ja dodałbym jeszcze, że mam na końcu ucha Lundvalla , ale takego, jak np. na płycie ''Ice''. Momentami (np. track - PVN czy taki z dźwiękiem fortepianu L.FLL ) gliczuje to i wędruje w okolice kolaboracji Sakamoto /Alva noto . Sam "Pan który remontował aptekę Lubiczów'' przyznaje się do fascynacji Coil i NWW, czyli jakby nie patrzeć to nasz kuliega po uchu. Dodatkową sympatię wywołuje fakt, że to niemal mój krajan bo ze zdolnego śląska jest (przynajmniej tak ma na myspace) ze Świdnicy dokładnie... ja sem z Oleśnicy , więc jak to mi młodzież w okresie letnim pod oknami śpiewała : ''Quantanamera jesteśmy z miasta Hitlera!''. Więc oba jesteśmy jeno z innych. Wracając do muzyki , to tylko czekać, aż go jakieś zagramaniczne producenty (a'' za granicą jest diabeł'' ) dopadną i obwieszczą całemu światu że ten oto pan, bierze pojedyncze fragmenty z gdzieś tam zarejestrowanych utworów muzyki dawnej i przetwarza je w zupełnie inną strukturę (to se wszystko doczytajcie na myspace). Nie ma to wiele wspólnego z samplingiem, bo nie ten fragment go w ostateczności interesuje, a przekształcenie go, powiedzmy że coś jak ten słynny rozpad taśm u Basinskiego ale ''to jeszcze co innego ale w tym kierunku ''. To co piszę sugeruje pewnikiem, że miałaby to być jakaś skrajna minimalistyczna awangarda... jest to w pewnym sensie prawdą, tyle że w ostateczności jest to wybitnie przyjemne i słuchalne (nie skłamię, jeśli napiszę, że jest tak miodne jak Jacaszkowe rzeczy). I o ile sam Pan odżegnuje się od ambientu (możecie go posłuchać w radiowym wywiadzie na majspejsie), to innego miejsca sobie nie znajdzie. No chyba, że se to jakoś jak Lundvall nazwie ( sam sugeruje 100% recycling ale to z pupy) . Swoją droga pewnie lubi Lundvalla.


''I tu się pojawia magiczne słowo 'kupno' '' Bo downloadu nie ma w googlach... ja sam nie zakupiłem ale chyba się na dniach zdecyduję, albo może na industrial festival gdzieś kupię? Cena to całe 10 zł plus 5 zł przesyłka -->KUPIC MOŻECIE TUTAJ

Polecam!

Zapraszam na Myspace ''tylko lepiej w nocy bo wtedy ludzie śpią i nie ma zakłóceń''.



wtorek, 13 października 2009

Birch Book - Vol. III: A Hand Full of Days [2009]


Jesień atakuje. Nie miałem trochę neta i zdążyłem się w tym czasie zorientowac że w radyju rządzą audycje o depresjach. W audycji Grażyny ''jebnij mnie młotkiem a ja dalej będę się uśmiechac'' Dobroń usłyszałem porade co by stosowac nalewkę alkoholową z dziurawca która działa ponoc jak prozak. Makabra. Szkoda że szałwi wieszczej nie polecali, absyntu, wąchania benzyny albo buchania gazu do zapalniczek. Gdzie się da, piewcy pseudo szczęścia chcą nam zabrac nasz niezdobyty bastion. Naszą melancholie, nasze jesienne upijanie się w samotności. Proponują nawet uprawianie sportów...brrr. A o zwykłym ciurlaniu hipokryci nawet nie wspomną. Wyobrażacie sobie Nicka Drake tworzącego na prozaku? Ha! Gdyby nie antydepresanty to może by nawet żył. Jebać ich. Ja kurwa lubię jesień, nie tylko tą za oknem ale i tą z głośników.

Nic nie wiedziałem o tym że ma byc nowy Birch Book a tu proszę... Materiał co prawda nie zaskakuje, ale tego tez oczywiście nie oczekiwałem. Z miłych niespodzianek możemy zanotowac całopłytowy udział Pascala Humberta członka ledżendary Woven Hand. Tym co w ogóle ''amba fatima'' na ten wpis już mówię: Po pierwsze spirytus movens sprawy - pan B’Eirth, bardziej znany jako twórca In Gowan Ring to amerykanski artysta dośc mocno (nomen omen wydaje mi się, że z wyboru bo ma na koncie kolaboracje z blood axis) związany ze sceną neofolkową. Jednak od dosłownych upychań w nurtach/gatunkach byłbym daleki. B’Eirth w każdym swoim obliczu/projekcie serwuje bardzo dojrzałą muzycznie i autonomiczną porcje songwraiterstwa, kręcącą się wokół szeroko rozumianego folku, niekoniecznie z przedrostkiem neo. A co mamy tu? Mamy nastrojowy jesienny, nieco hamerykanski piosenkowy folk jakiego mi trzeba w tą pogode. Z racji tego, że jest tu w kilku momentach harmonijka ustna i naprawdę chwytliwe riffy nie mogę się odpędzic od wrażenia, że jest tu coś na rzeczy z akustycznym Neilem Youngiem. Przyjdzie wam też do głowy Nick Cave, może nawet wspomniany we wstępie Drake i pewnie jeszcze parę osób. Szczerze polecam tą i poprzednie płyty (sam pierwszą ubóstwiam najbardziej --->hicior;)). I nie wiem jak wam , ale mi tak dobrze dawkowana melancholia przynosi o dziwo zawsze tyle endorfin że ... już więcej nic nie piszę. Odpalcie przy herbatce z cytryną, choć to tak ciepła muzyka, że i z zimnym piwem wam sie ciepło zrobi. A co do jesiennych depresji to pamiętajcie że co ma wisieć nie utonie....




Zapraszam do próbek i od razu mówię że 8 track jest zrypany przy zgrywaniu.

piątek, 2 października 2009

The Angelic Process

Z tego co czytam, to nieistniejące już od jakiegoś czasu The Angelic Process[koniecznie kliknijcie i przeczytajcie opis lastowy] jest chyba postrzegane jako zespół kultowy, ewentualnie właśnie stoi przed progiem swojej kultowości.


Przeglądając na lascie profile znajomych, stwierdziłem, że większość z nich miała styczność z muzyką tego duetu. Jednak zazwyczaj nie ma w ich playlistach dużo odsłuchów. Dziwi mnie to. Dziwi mnie bo w dwa ostatnie dni ( a raczej noce) pożarłem niemal całą ich twórczość i z przerażeniem stwierdzam, że jest niesamowicie równa, spójna i przemyślana. Dawno nie miałem do czynienia z tak oryginalnym i miodnym tworem muzycznym. Z jednej strony melodyjna, dream popowa ściana dźwięku, z drugiej doom/drone metal, z trzeciej ambient/darkwawe, do tego dodajcie bezpardonowe przyznawanie się do fascynacji Neurosis i Swansowym obozem - otrzymujemy Angelic Process. Wspominałem że znajdziecie tu drone/doom - co wrażliwszym uszom mówię od razu - nie bójcie się, zerknijcie w próbki to dość łagodna strona tego medalu, może odrobinę kojarząca się z Nadja, ale wg mnie dużo lepiej przyswajalna. Jeśli nie znacie, bądź szybko odstawiliście ich płyty to koniecznie brać i słuchać bo to rzecz wybitna. Jeszcze chyba nigdy w życiu żaden zespół w dwa dni nie stał się ''jednym z moich ulubionych''. Polecam i ostrzegam, że jeśli lubicie okolice wymienione w mojej pisaninie, to zapewne szybko pożrecie całą dyskografie, uzależnicie się i będziecie skamleć o więcej. A więcej już nie będzie...


*mi notabene kilka lat temu tez ktoś polecał, ale z powodu zerwania archiwum winrara nie doszło do odsłuchu(w archiwum gg znalazłem rozmowę na ten temat:)


Na początek zalecam to Mini CD (reszte se googlac, albo mnie łapac na lascie czy gronie):

We All Die Laughing[2006]



wtorek, 29 września 2009

Æthenor - Faking Gold And Murder (2009)

Co tam u mnie... Nic ciekawego nie wygrzebałem ostatnio , nic takiego czym mógłbym się z czystym sumieniem od siebie podzielic,zachwalic itd.Za to byłem na Blixie(zajebioza było tu macie na ten temat -->klik) i potem trochę przeholowałem z alko(teraz wlasnie mi ostatecznie schodzi kac:P) przez co też nie wiele nowych rzeczy słucham bo mało szperam .Leże jeno w wyrze i czytam zbiorek ''Smutny Kos''<---klik.Aha, słucham dużo Kimmo Pohjonen(płyta kluster u mnie gosci) ale to większośc z was zna , ja też znałem ale nie wszedł mi kiedyś tak jak powinien i teraz do niego wracam.A, no i wczoraj badałem co wujek Douglas wymyślił , a wymyślił taki zbiorowy tribut dla Guntera Grassa --> "THE GRASS IS ALWAYS BROWNER" (większośc niestety chałupnicza i średnio słuchalna,więc to jak na razie żadne wydarzenie.Ale może się coś urodzi)



No ale mam coś takiego co ktoś mi polecił... czym bym się raczej normalnie nie zainteresował (nie przepadam za sunn o))) gdyby nie gościnny udział DavidaTibeta. Może kogoś z was zainteresuje.Nie będę się rozpisywał:

''Deep in Ocean Sunk the Lamp of Light is the debut from the trio of Stephen O’Malley (Sunn O)))), Daniel O’Sullivan (Guapo), and Vincent de Roguin (Shora). Taking its title from The Iliad, the music here is deep and cosmic, completely unlike anything you’d expect from such heavyweights. More in the tradition of Nurse With Wound’s “Spiral Insana” or Klaus Schulze’s “Cyborg” than any contemporary trend, the tracks float along in a masterful collage of activity, where careful scene changes highlight O’Sullivan’s classic but artfully placed Rhodes bombs, de Roguin’s organ, and O’Malley’s guitar. Extraordinary effort has gone into editing, mastering, and shaping these pieces – these are not tossed off improvisations or “side-project” orphans.''

No i to jest drugie,chyba dośc świeże LP tego projektu...Posłuchac warto.Momentami ,dla mnie zbyt bolesne dźwięki ,jak na obecne predyspozycje muzyczne:) ale to dobra rzecz a to że Tibet udziela się na całym materiale łagodzi mi odbiór.

sobota, 19 września 2009

Sundome And The Night - Reverend Ripov’s Media Meltown(1994)


''Neo-psychedelic with grunge and garage elements. Guitar-dominated and good. Influenced by The Doors, Litter, REM and Green on Red. Doesn’t fit well with the style of the other releases on this label. Playing neo-psychedelic, the band formed in Coesfeld in 1986, is a bit beyond the scope of this label. So far they released a single ("I ran for you" / "So the good will last") in 1991, a mini album ("Details of possession") in 1988, an album ("Reverend Ripov’s media meltdown") in 1994 and in 1993 the CD "In lean hours".''



Pierwsze co mi przyszło do głowy po odpaleniu tego mini CD to ''brzmi jak akustyczne demówki nirvany'' .Słuchałem dalej i właściwie skreśliłem tą płytkę ,sądząc że nic mnie już tu nie zaskoczy , z przekonaniem ''koncze i wywalam'',ale począwszy od ''Fall'' było coraz ciekawiej... i w końcu nagle dźgnął mnie w serce przedostatni numer ''Deep Inside'', a potem przyjebał ceglanką w głowę ,znokałtował i na koniec skopał na ziemi ostatni kawałek ''Snow''(z reefem ala black eyed dog). Oba sa bardzo mroczne , niemal neofolkowe.Warto tą rzecz sprawdzic głównie dla tych dwóch(macie je w próbkach),chodź poprzednie złe nie są.Tag neofolk z braku laku.

próbki


Płytę znalazłem na blogu---> VERTIGO

wtorek, 15 września 2009

Dom-Edge Of Time (1970)

Wybitna rzecz z krautowego podziemia. Jednak nie tak niemiecki to kraut jak go zazwyczaj malują- zespół tworzyło dwóch Węgierskich braci, Polak i Niemiec (postmodernistyczna wersja słynnej serii kawałów? ). Spotkanie tej załogi, zapewne niestroniącej od co ciekawszych używek (ciekawe co, kto przynosił) wypluło niesamowitej urody mroczny, transowy, etniczno-folkowy kosmishemusic. Zawartość przypomina trochę fuzję bardziej eksperymentalnych floydów i Popol Vuh, polaną dużą ilością gitarowego folku, ale na dobą sprawę to bardzo autonomiczny materiał. Słucham tej płytki tydzień, czy dwa i cały czas w niej coś nowego odnajduję. Koniecznie musicie tego posłuchać, najlepiej w nocy.


ps.Aha,bo bym zapomniał.Zdaje się, że 4 pierwsze numery tworzą właśnie album ''edge of time''. Następne ( flötenmenschen 1-4) to dodane przy reedycji improwizacje.A ostatni numer... nie wiem jak to wytłumaczyć... brzmi jak jakiś acid house.Trudno mi stwierdzic czy był dodany w kompaktowej re-edycji(była takowa w 1990 - 500 sztuk) jako remix, czy to jest z oryginalnego materiału.Strzelał bym, że raczej to drugie.A jesli nie ... to klękajcie narody:|.







(jak komuś drugi track nie dzierży to jest odzielnie tu )

niedziela, 6 września 2009

Jerome Deppe and Gentlemen Obscura - myspace tracks

Jerome Deppe to pan, co to grywa na gitarce u Davida E. Williamsa. JudasKiss twierdzi, że wydał już 4 płyty... albo raczej CDry w mikroskopijnych nakładach :/. W necie nie mogę znaleźć nic a nic z jego nagrań.Zdesperowany z daremnym skutkiem próbowałem pobrac tracki z myspace. Ale ma jakieś tajne zabezpieczenia i gówno z tego wyszło... W końcu hakerka lilandrah ściepała go dla mnie rejestratorem sakimś.Sa niestety drobne zakłócenia, ale zdecydowanie da się słuchać. Aha, muzycznie ofkors sa skojarzenia z Williamsem, momentami nawet Rome, oprócz tego brzmi, to dośc postpunkowo/falowo-nawet Vaticans Children mi przywiodło na myśl..Bardzo miodnie,melancholijnie i piosenkowo. Jak dla mnie zajebioza. Sam wokal przywodzi mi na mysl Moynihana. Mój faworyt to z tej sklejki to 'Charisma'.

polecam

Myspace(próbki)--->klik


jesli ktoś coś znajdzie albo zakupi to prosze się podzielic.

strona artisty


wtorek, 1 września 2009

Opowieści Szeherezady - Sergio Toppi



W internecie piejo kury nad tym, jaki to ten album nie jest wybitny. Patrząc na rysunki Toppiego nie dziwię się im. Przypominające linoryty, a mające najwięcej wspólnego z malarstwem Klimta i miejscami przywodzące mi na myśl niektóre prace Salvadora Dali, Vrubla i bóg wie kogo jeszcze – po prostu zapierają dech w piersiach.

Cudownie narysowany komiks. Każda plansza jest małym arcydziełem. Toppi momentami zapomina o kadrze, a raczej po mistrzowsku komponując plansze mieści to, co powinno być kilkoma kadrami na jednej połaci, często będącej czyjąś sylwetką. Mimo, że wciska to w dość karkołomne miejsca, to wkomponowuje postacie i akcje tak, że wszystko jest klarowne. Ta warstwa zaskakuje na każdym kroku. Ale komiks to nie tylko warstwa plastyczna... a fabularnie jest przeciętnie. A to i tak łagodnie mówię. Czytałem ten komiks zachłystując się kilkadziesiąt sekund każdym rysunkiem, by poświęcić kilka sekund na przeczytanie tekstu, po którym się krzywiłem. Oczywistą sprawą jest, że może mi ktoś zaraz napisać, że ''to są opowieści 1001 nocy i nic się nie da z tym zrobić''. A gówno prawda. Już w (sprawdza) siydymdzisiuntym czwartym jego krajan z przepchanym jelitem - Pasolini - pokazał jak duży potencjał fabularny posiada Księga tysiąca i jednej nocy. Jego Kwiat tysiąca i jednej nocy jest często porównywany do Rękopisu znalezionego w Saragossie. Na wyrost, bo na wyrost, ale gdy pada przy jakimś tworze ten tytuł, świadczy to ewidentnie o tym, że warstwa fabularna jest nieprzeciętna. W każdym razie Toppi potencjału tych miniatur kompletnie nie dostrzegł, albo nie umiał go wykorzystać. Najbardziej nie mogę mu wybaczyć tego, że nie wykorzystał szkatułkowości owych opowieści. Za to podał wszystko - jako dość sztywno połączone osobą Szeherezady - szorty*. Zero większego zamysłu odnośnie tej warstwy... oprócz tego, że rysuje je tak, że szczeka opada, to nic ciekawego nie robi z tymi historiami. Żebyśmy nie zrozumieli się źle: to nie jest okaz takiej pulpy jak w przypadku Otta, o którym pisałem jakiś czas temu. Toppi jest masterem, z tym komiksem spędza się dużo czasu i ma się wrażenie obcowania z wielkim artystycznym zjawiskiem. Ale wartość tego albumu to niestety tylko i wyłącznie warstwa wizualna. Mam cichą nadzieję, że Egmont rzuci jeszcze jakimś jego dziełem. Kupię na 100%... ale myślę, że ten pan ma na pewno w dorobku coś bardziej wyszukanego od strony fabularnej. Podsumowując. Mam mieszane uczucia, ale nie powiedziałbym, że jestem zawiedziony. Patrząc na rysunki Toppiego nie można być zawiedzionym.


[*zapewne komiks ukazywał się w jakimś miesięczniku... ale to nie jest usprawiedliwienie dla całego albumu, który można było stuningowac.]

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

This Immortal Coil - The Dark Age Of Love


Tribut dla Coila, mocno zdominowany przez matta eliotta(chyba też pod szyldem third eye foundation) ale to Bonnie Prince Billy z jego wersją Ostii jest według mnie gwiazdą wieczoru.Oprócz tego Yan Tirsen:D hhahahaha i kilka nieznanych mi jeszcze osób .Tytuł kuriozalny prawda:P? już raz tą płytę przypadkowo ominąłem zanim załapałem o co kaman.

Bonnie urywa głowę ---> próbka

Matt urywa głowę --->próbka



aha wszystko zmiśkował/wyprodukował(czy cuś) typ od Daleka

Do niektórych fragmentów się wręcz modle:|.Zdecydowanie udana rzecz.

Może coś później dobazgram ... teraz idę spac.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Rękopis znaleziony w Arkham : Year One

Na dzis przypada rocznica owego bloga. Jak sami pewnie widzicie raz jest więcej wpisów raz mniej.Ostatnio popijałem za dużo to było mniej wpisów:P ale to się zmieni. I tak nieźle że pierwszy rok odfajkowany. Co do zawartości to trochę mało o filmach tutaj pisze, mniej niż się na początku spodziewałem. Kilka wpisów nt komiksów leży niepoprawionych w notatnikach. Muzyka jak widzicie... nie chcę was męczyć jakimiś klasykami które znacie lub możecie sami do nich dotrzeć- nie o to chodzi zresztą w tym blogu (acz mam/miałem w planach zrobić cykl top 100 neofolk ale to jeszcze zobaczymy).

Kombinuje ostatnio z jeszcze jednym ''prodżektem'', jak dobrze pójdzie (nie będę zapeszał) to niedługo zdradzę o co chodzi. W każdym razie będzie bardziej filmowo i mniej chaotycznie.

Dzięki że włazicie, czytacie, komentujecie itd.


a teraz na piwo marsz ! ~:)


Heilige!

sobota, 22 sierpnia 2009

Stig Helmer Gallery: Olga Dugina



Olga Dugina ,to se jakaś ruska co to ilustrowała książkę dla pani Madonny:D .nie będę się rozpisywał po prostu popatrzcie.




http://www.illustratoren-online.de/Dugin/illustration24.jpg





=======================================================
A w tych pracach widac dużo Boscha.Zajebioza.




=======================================================

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

17 ulubionych filmów tarantino - z ostatnich 17 lat.



No Quentin...Poszli byśmy na kosy.

-Szczególnie że niezbyt lubię Battle Royall( w tym miejscu chciałbym wszystkim polecic Yakuza Papers)

-Fajt club uważam za strasznie przereklamowaną i pseudointelektualną wydmuszkę.

-O Matrixie nie wspomnę.

-O speedzie też O_O

-Miike ma lepsze filmy niż ''Odishion''

-od JSA parka wole Old boya

-późny trier jest mi obojętny

-wysyp żywych trupów -_-'' masakra...

etc

Acz zgodze się co do ''niezniszczalnego''.nie żeby mi się gdzies w pierwszej 50 czy nawet 100 plasował.Ale tez uważam to za jeden znajlepszych filmów Willisa i kocham to(widziałem ten film już wiele razy to dobre słowo) jak mesje turek podszedł do mitologi komiksów/superbohaterów a mr Glass to jeden z moich ulubionych bad guysów.Zdjęcia tam sa miazga- zresztą je Eduardo Serra robił ,świetny szwenkier.

no i między słowami to uroczy film... lubię go.może by sie do 50 ostatnich 17 lat załapał.Szczególnie że mało nowych filmów oglądam

ps.o czym on mówi przy 4?

niedziela, 16 sierpnia 2009

Dave Bixby - Ode To Quetzalcoatl

Zagadkowy artysta. W późnych latach 60tych (dokładna data nieznana) wytłoczył na własny koszt 2 albumy. Jeden właśnie jako Dave Bixby (Ode To Quetzalcoatl ) drugi jako Harbinger (Second Coming ) . Oba albumy wznowił w 2009 roku hiszpański label Guerssen records.

Muzyka Bixby'ego wpychana jest do christian folku ale to po prostu depresyjne songwriterstwo przynoszące skojarzenia z Nickiem Drakem, Jaksonem C.Frankiem czy Simonem Finnem.

ps.Momentami zaciąga jak Frusciante



poniedziałek, 3 sierpnia 2009

''Towarzysze zmierzchu'' François Bourgeon (1983-1990)



Dzieło wybitne - klasyka europejskiego komiksu.Napisali już o nim ludzie dużo bardziej kompetentni niż ja. Ale jako że jestem pod dużym wrażeniem, postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze i przede wszystkim polecić ten integral, niestety nie tani ale zdecydowanie wart tych pieniędzy.

Pan Bourgeon, z zawodu wyuczonego witrażysta, mający w zwyczaju budowanie makiet co ważniejszych budowli które rysuje, serwuje nam historie niemającą nic wspólnego z komiksami do których przyzwyczaił mnie typowy historyczno/fantastyczny nurt europejski. Ta piekielnie ciężka w odbiorze trylogia zdecydowanie wykracza po za ramy typowej opowieści obrazkowej. Nie ma tu skrótów, nie ma też odwrotnej sytuacji czyli przerostu treści nad rysunkiem, jest za to - w szczytowych momentach - misternie sklecona intryga z postaciami z krwi i kości wraz z ich małostkami i pragnieniami na czele.

''War, war never changes'' równie dobrze od tych słów mógł by się zaczynać każdy z tomów tej opowieści... ale zaczyna się od ''Powiadają, że trwała sto lat...Nie różniła się niczym specjalnym od poprzedniej.Ani tej która nastąpi po niej''. W pierwszej opowieści ,na dość mglistym tle zawieruchy wojny stuletniej, Bourgeon przedstawia trzy postacie: oszpeconego rycerza( skądinąd przedstawionego jako zbrodniarza wojennego ), tchórzliwego wieśniaka Aniceta i młodą dziewczynę imieniem Mariotte. Zbieg okoliczności, a może raczej przeznaczenie przeplotło ich drogi w tej z pozoru po macoszemu, nakreślonej we wstępie rzeczywistości a potem wpycha w oniryczny, zaludniony mitycznymi stworzeniami - i udzielający się całej kompani - świat sennych majaków rycerza. Rysunek z pozoru wydaje się klasyczny, z narracją jest jednak zupełnie inaczej. Już w drugim albumie widzimy bezkompromisowość i brak chęci do brania jeńców spośród czytelników. Twórca nam samym każe układać historie w całość, mieszając retrospekcje z bieżącą akcją. Jednak nie leci w samopas...puzzle pod koniec się zazębiają,z przyjemnością cofamy się kilkadziesiąt kartek w tył i czytamy tą historie jeszcze raz. Potem następuje nie oczekiwane.Cały tryptyk wieńczy, monumentalny cztero częściowy ''Ostatni śpiew Malaterreów''. Opowieśc ta, jak słusznie sugeruje mesje Szyłak w swojej recenzji na Gildii Komiksu, powinna byc podawana w oderwaniu od pierwszych epizodów. Burgeon poszerza galerie postaci, rezygnuje w dużej mierze z onirycznego fantasy na rzecz rozbudowanej dworskiej intrygi. Zaskakuje mnogością wątków, brawurowym rysunkiem architektury (nierzadko na całą plansze), wulgarnością średniowiecznej mieszczańskiej rzeczywistości i przede wszystkim dużo poważniejszą treścią.

Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta ''nieciekawe'' charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma... jest to bzdurą. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.

W posłowiu do owego komiksu Wojciech Birek wskazuje jego pokrewieństwo z ''Imię Róży'' Umberto Eco. Jest w tym trochę prawdy, ale mi ten komiks bardziej kojarzył się z ''siódma pieczęcią'' Bergmana. Z tym że... Pewnie was zdziwię ale w przypadku ''Towarzyszy zmierzchu'' mamy do czynienia, może z mniej uniwersalnym i mniej filozoficznym ale za to dużo cięższym w odbiorze tworem. Już tylko biorąc pod uwagę poziom nawarstwienia brutalności i sexu czyni ''siódma pieczęć'' przy ''Towarzyszach...'' filmem familijnym...


Na koniec muszę dodac że największą zmorą tego komiksu zdaje się byc tłumaczenie. Co prawda przekład pewnikiem był dośc karkołomnym wyczynem, szczególnie że ponoc już dla francuzów warstwa literacka była ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie zmieni to faktu że tłumaczenie niezbyt się udało i miejscami czyta się to fatalnie, co bardzo utrudnia już i tak niełatwą lekturę. Mimo wszystko cholernie cieszę się że mogę sobie postawić ten album na półce!