wtorek, 1 września 2009

Opowieści Szeherezady - Sergio Toppi



W internecie piejo kury nad tym, jaki to ten album nie jest wybitny. Patrząc na rysunki Toppiego nie dziwię się im. Przypominające linoryty, a mające najwięcej wspólnego z malarstwem Klimta i miejscami przywodzące mi na myśl niektóre prace Salvadora Dali, Vrubla i bóg wie kogo jeszcze – po prostu zapierają dech w piersiach.

Cudownie narysowany komiks. Każda plansza jest małym arcydziełem. Toppi momentami zapomina o kadrze, a raczej po mistrzowsku komponując plansze mieści to, co powinno być kilkoma kadrami na jednej połaci, często będącej czyjąś sylwetką. Mimo, że wciska to w dość karkołomne miejsca, to wkomponowuje postacie i akcje tak, że wszystko jest klarowne. Ta warstwa zaskakuje na każdym kroku. Ale komiks to nie tylko warstwa plastyczna... a fabularnie jest przeciętnie. A to i tak łagodnie mówię. Czytałem ten komiks zachłystując się kilkadziesiąt sekund każdym rysunkiem, by poświęcić kilka sekund na przeczytanie tekstu, po którym się krzywiłem. Oczywistą sprawą jest, że może mi ktoś zaraz napisać, że ''to są opowieści 1001 nocy i nic się nie da z tym zrobić''. A gówno prawda. Już w (sprawdza) siydymdzisiuntym czwartym jego krajan z przepchanym jelitem - Pasolini - pokazał jak duży potencjał fabularny posiada Księga tysiąca i jednej nocy. Jego Kwiat tysiąca i jednej nocy jest często porównywany do Rękopisu znalezionego w Saragossie. Na wyrost, bo na wyrost, ale gdy pada przy jakimś tworze ten tytuł, świadczy to ewidentnie o tym, że warstwa fabularna jest nieprzeciętna. W każdym razie Toppi potencjału tych miniatur kompletnie nie dostrzegł, albo nie umiał go wykorzystać. Najbardziej nie mogę mu wybaczyć tego, że nie wykorzystał szkatułkowości owych opowieści. Za to podał wszystko - jako dość sztywno połączone osobą Szeherezady - szorty*. Zero większego zamysłu odnośnie tej warstwy... oprócz tego, że rysuje je tak, że szczeka opada, to nic ciekawego nie robi z tymi historiami. Żebyśmy nie zrozumieli się źle: to nie jest okaz takiej pulpy jak w przypadku Otta, o którym pisałem jakiś czas temu. Toppi jest masterem, z tym komiksem spędza się dużo czasu i ma się wrażenie obcowania z wielkim artystycznym zjawiskiem. Ale wartość tego albumu to niestety tylko i wyłącznie warstwa wizualna. Mam cichą nadzieję, że Egmont rzuci jeszcze jakimś jego dziełem. Kupię na 100%... ale myślę, że ten pan ma na pewno w dorobku coś bardziej wyszukanego od strony fabularnej. Podsumowując. Mam mieszane uczucia, ale nie powiedziałbym, że jestem zawiedziony. Patrząc na rysunki Toppiego nie można być zawiedzionym.


[*zapewne komiks ukazywał się w jakimś miesięczniku... ale to nie jest usprawiedliwienie dla całego albumu, który można było stuningowac.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz