wtorek, 11 kwietnia 2023

Sandman. Tom 8. Koniec Światów.

 


 

Myślałem, że już przedawkowałem „Sandmana”. Poprzedni tom oceniłem bardzo krytycznie, a i spin off „Śmierć” nie przypadł mi za bardzo do gustu. Pamiętałem też, z poprzednich lektur tej serii, że im dalej brnąłem w sagę o Morfeuszu, tym mniej podobało mi się od strony fabularnej. Tymczasem dostaliśmy kolejną antologię krótkich opowieści i jak się okazuje, dobrze zrobiło to cyklowi, który nieco już zamulał. 

 




Gaiman w 8 tomie serii przedstawia nam swój własny pomysł na „Dekameron”. Los rzuca postacie z różnych krain uniwersum „Sandmana” do gospody „Koniec Światów”, w której przyjdzie im przeczekać burzę rzeczywistości. Każdy ze złapanych w tę sytuację wędrowców za pomocą opowiadanej historii umili innym gościom oczekiwanie na poprawę nieciekawej sytuacji na zewnątrz. Nie będę ukrywał, że najbardziej podobała mi się opowieść marynistyczna w stylu Josepha Conrada, doprawiona magią sandmańskiego uniwersum, ale znajdziemy tu różne inne, ciekawe historie. Bardzo interesujące jest gaimanowskie przedstawienie jednej z krain uniwersum będącej wielką nekropolią i opowieści o różnych sposobach pochówku, którymi zajmują się jej ściśle wykwalifikowani mieszkańcy. W większości z zebranych tu historii pojawia się oczywiście Morfeusz, nie jest on jednak ich centralnym punktem. Jest jedynie klamrą spinającą portfolio niesamowitych wydarzeń, jakie nastąpiły w życiach osób zgromadzonych w gospodzie. Niektóre z tych opowieści są szkatułkowe, niemal jak historie zawarte w „Rękopisie znalezionym w Saragossie”, którego Gaiman jest fanem, co wielokrotnie podkreślał. To wszystko czyni z tego runu silny element układanki, jaką jest seria o Morfeuszu, Jemu z kolei w tym momencie opowieści zejście z pierwszego planu najzwyczajniej służy. Historie snute przez zgromadzonych w karczmie przedstawicieli z różnych miejsc mapy uniwersum, świetnie nadają się bowiem do poszerzenia świata przedstawionego w tej serii.





Graficznie jest różnie, gdyż ten tom ilustrował cały tabun mniej lub bardziej zdolnych grafików. Do gustu najbardziej przypadła mi osobiście robota Michaela Zulli – jednego z najlepszych rysowników pracujących na przestrzeni lat przy „Sandmanie”. Jego realistyczna, drobiazgowa krecha świetnie posłużyła za ilustracje wspomnianej już historii marynistycznej, która zasługiwała na takie właśnie dokładne i efektowne w swojej klasie rysunki przypominające autentyczne ryciny z podróży morskich.


Czytam „Sandmana” Bóg wie, który raz i mimo iż nie jestem być może ultrasem całości (kocham pierwsze tomy, ze wskazaniem na „Preludia i nokturny”), to zawsze coś nowego odkrywam w tej historii, zapamiętuję coraz to nowe elementy odpowiedzialne za jakość komiksów z tego uniwersum. Po latach cenię różne pomysły Gaimana podane zarówno w formie dłuższych powieści graficznych jak i one shotów. Dla niektórych zresztą seria ta głównie stoi pojedynczymi historiami. Po lekturze „Końca Światów” rozumiem dlaczego. 

 


 

 

2 komentarze: