czwartek, 3 listopada 2022

Noir Burlesque. Marini.



To taki komiks, który będzie miał (już ma) rzesze fanów. Historia, w której o nic nie chodzi, ale każdy ją rozumie. Narysowana perfekcyjnie i oddająca klimat nieistniejącego świata, do którego tęsknią mężczyźni wychowani na Batmanie, popowej wizji amerykańskiej gangsterki i kryminałach Hametta i Chandlera.

Główny bohater – taki gość, co jest męskim ideałem męskości, niedostępny emocjonalnie weteran, przystojny utracjusz i zabijaka, w którym kochałby się prawie każdy hetero facet, gdyby go wtłoczyli w ciało kobiety, biega po mieście manifestując jak bardzo na niczym mu nie zależy. Obok niego orbituje totalna sexbomba, piękna i niebezpieczna (bo niezdecydowana czy gonić utracjusza, czy przed nim uciekać) tancerka Caprice, która porzuciła swoją cnotliwą naturę i dawne imię - Debbie, by wyrażać się artystycznie w zarządzanym przez mafijnego bossa (prywatnie jej narzeczonego) nocnym klubie. Boss z racji swojej pozycji nie biega tylko się objawia majestatycznie gdy trzeba. Widać mówili mu w dzieciństwie, że bieganie jest poniżej godności. Ma od tego licznych głupkowatych krewnych, którym nasz protagonista będzie mógł złamać którąś część ciała demonstrując samcze przywództwo i podnosząc kącik ust czytelnika – w grymas pogardliwego uśmieszku. W końcu czytelnik na to czeka. Widzi przecież, że ten żałosny samiec sigma staje na drodze alfy. A że droga akurat wiedzie donikąd – wszak to nikomu nie wadzi.

Wizualnie wszystko jest tu doskonałe. A najdoskonalsze są artystyczne występy Caprice. Nawet mi się zrobiło gorąco. Mężczyźni mają kanciaste szczęki, dołki w brodach (tylko ci męscy), a kiedy biją po mordzie, to widać spięcie każdego mięśnia z osobna. Kobieta (każda) jest absolutną boginią o krągłych piersiach i czerwonych ustach rozświetlających brutalny męski świat czerni i bieli. A jeśli nazwiesz ją „dziwką” chętnie wskoczy ci do łóżka. W tym mieście gdzie rządzi siła, a czysta miłość już dawno umarła. Mieście równie fantastycznym wizualnie, godnie niosącym swoją rolę osobnego bohatera. Krótko mówiąc – jest na co popatrzeć i do czego wrócić. I całe szczęście, że będzie można to zrobić bez bólu i szybciutko, gdy już wyjdzie drugi tom. No tak – szybciutko, bo jak na archetypiczny męski świat przystało nikt tu nie gada po próżnicy. Ale za to jak już mówią…

Wybaczcie, muszę zacytować (bo nie zasnę) dialog złodzieja okradającego sklep jubilerski z ekspedientką:

- Jesteś moim pierwszym.

- Mężczyzną?

- Złodziejem.

W tym punkcie można dojść do wniosku, że ja się natrząsam. Że ironizuję. Nic z tych rzeczy. To jest konwencja. Ja tę konwencję rozumiem i szanuję, chociaż mnie ona nudzi. Ale jestem tu absolutnie nieistotna, bo pierwsza polecę „Noir Burlesque” kumplowi. Tak jak poleciłabym ten film z Nortonem i Pittem - już Wy wiecie który, gdybym znała takiego, co go nie widział. By więc nie być gołosłowną: chłopaki czytajcie "Noir Burlesque", da Wam więcej prostej radości niż myślicie.

 

Autorka:  Dominika Senczyszyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz