Myślałem, że to będzie niewypał. Po pierwsze: nie cenię zbytnio pisarstwa Warrena Ellisa. Ok, nie jest złe warsztatowo, ale odbiłem się od jego prac już kilka razy. Po drugie: Black Label. W 99% (ten jeden procent to „Wonder Woman: Martwa Ziemia”) nowe komiksy opatrzone tą naklejką to taki epicki crap, że robić sobie można z nich tylko podśmiechujki. Zresztą chyba też crap o bardzo wąskim targecie, – to marka, za którą ciągnie się taka zła sława, iż czytają je chyba tylko recenzenci, którzy (tak jak ja) chcą trzymać rękę na pulsie. Owszem, idea powieści graficznych o najważniejszych postaciach DC z niskim progiem wejścia to świetny pomysł. W praktyce jednak jest z tym imprintem bardzo słabo. Dzięki Bogu „Grób Batmana” to wyjątek i tym razem miło się zawiodłem.
Grafami zajął się Bryan Hitch. Nie jestem fanem jego twórczości. Blockbusterowy styl jaki reprezentuje nadaje się jednak nieźle do opowiadania historii o kalesoniarzach. W Batmanie rozbił bank i pokazał się w licznych scenach walk jako bardzo zdolny twórca, który znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Można sobie wyobrażać, jak ten komiks wyglądałby jako artystyczna robota, ale nie miałby wtedy prawdopodobnie takiej dynamiki, tak znakomitej imitacji ruchu, filmowych, panoramicznych kadrów i jaj, masy cojones. Do tego dochodzą okładeczki. Najfajniejsze są jednak te alternatywne autorstwa Rafaela Grampy, Franka Quietly’ego i Ashleya Wooda.
Być może gloryfikuję powieść graficzną Ellisa dlatego, że tak mało jest dobrych Bat-komiksów w dzisiejszych czasach. Nie aspiruję do miana Batmanologa, zostawiam tę broszkę tęgim umysłom, więc wszystkiego nie znam, ale to, co mi wpadało w łapy w ostatnich latach, było nijakie. Na ich tle „Grób Batmana” wypada naprawdę znakomicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz