wtorek, 13 września 2022

Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza. Daniel Clowes

 


 

„Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”. Komiks Clowesa jest jak ten tytuł, który przewija się - wyryty sporą czcionką nad portretami poszczególnych bohaterów - na początku każdego z dziecięciu epizodów tego enigmatycznego dzieła. „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”. Obracamy w myślach te absurdalne, niby nic nie znaczące słowa, niczym mantrę. Bez wątpienia jest w tej historii coś psychodelicznego i niepokojącego zarazem. Amerykańskiemu artyście udało się wytworzyć nastrój, którym sprawnie posługują się wybitni reżyserzy w swoich filmach, a który bardzo trudno osiągnąć w komiksie. Czytelnik ulega tej sugestywnej wizji i ma wrażenie zapadanie się w jakiś odrębny kosmos, inny świat, w którym obowiązują odrębne reguły gry. To tylko kreski na papierze, a my czujemy lekkie mrowienie, może nawet lęk – absolutnie nie mamy pojęcia, co się wydarzy na następnej stronie, w następnym kadrze. Niespodzianek jest sporo.

    Głównego bohatera o imieniu Clay poznajemy w sali kina porno. Film, który tam zobaczy, nie będzie mieć jednak wiele wspólnego z tradycyjnie rozumianą obscenicznością. Wśród obrazów abstrakcyjnych i przesyconych chorą perwersją, ujrzy dobrze mu znaną twarz. Próbując dowiedzieć się czegoś o tym wynaturzonym dziele, nasz protagonista wyrusza w podróż, która okaże się zaprowadzić go dalej niż sądził.

    Po drodze Clay poznaje sporo specyficznych, najczęściej nieprzyjemnych postaci oraz zaznaje niestandardowych przygód. Już pierwsze spotkanie z parą zdegenerowanych i brutalnych gliniarzy nie napawa optymizmem. Dalej jest tylko gorzej. Bohater ląduje wśród nawiedzonych sekciarzy promujących wolną miłość oraz ogólnoświatową rewolucję, poznaje wyjątkowo zdeformowaną dziewczynę Tiny, która się w nim zakochuje oraz faceta o nazwisku Billings, próbującego objaśnić chaos świata za pomocą niezwykle złożonych teorii (czy aby na pewno spiskowych?).   

    Nawet w pobieżnym opisie niektórych zdarzeń umyka to, co najważniejsze w narracji Clowesa. Autor, co rusz podsuwa nam graficzne symbole, wątki, które zahaczają o inne zdarzenia, odwołują się do następnych, lub poprzednich sytuacji. Z szkolarskiego nawyku próbujemy ułożyć sens tej historii, znaleźć do niej klucz, lecz w chwili, gdy już myślimy, że go mamy, twórca nadbudowuje kolejną dygresję, kolejny fałszywy trop. Tym samym lądujemy w podobnej sytuacji jak obłędnie bredzący Billings. 
 
    Ta specyficznie poprowadzona opowieść inicjacyjna, komiks drogi, to nie tylko popis erudycji i nieskrępowanej fantazji twórcy. Jest tu konkretny temat, konkretna trauma do przerobienia, która wyłania się z morza groteskowych zdarzeń i postaci. Nie chciałbym za wiele zdradzać, ale istotnym przedmiotem interpretacji może być przewijająca się przez opowieść piosenka ludowa „Barbara Allen” opowiadająca o utracie kogoś ukochanego i nie możności pogodzenia się z tym. W takim rozumieniu komiks ten staje się obrazem głębokiego kryzysu psychicznego, choroby duszy.

    Jak na tak pokręconą historię styl Daniela Clowesa jest niemal tradycyjny. Precyzyjne rysunki przypominają prace tylko nieco od niego starszego Charlesa Burnsa. Artysta posługuje się najczęściej pionowymi kadrami, na ogół regularnie rozmieszczając 9, lub 7 na jednej stronie. W scenach o wyjątkowej dawce oniryzmu kontury kadrów ulegają lekkiemu rozmyciu, jednakże brak większych eksperymentów formalnych w tym zakresie pozwala na intensywniejsze doznanie ekscesów tkwiących w samej istocie narracji. Twórca „Ghost World” tworzy strumień obrazów, których ukryty sens skrzy się na przecięciu jednej grafiki z drugą. Apogeum dekonstrukcji tak pomyślanej formuły stanowi ostatni, dziesiąty epizod, o którym doprawdy nie sposób już opowiadać przy użyciu słów.

     Klimat tej historii może wywołać u czytelnika sporo skojarzeń - i mimo że powstała ona prawie 30 lat temu, nadal wydaje się interesująca i świeża. Mamy tu bowiem postmodernizm najwyższej próby – swoisty mariaż Thomasa Pynchona i Davida Lyncha  (swoją drogą ciekawe, czy amerykański reżyser inspirował się Aksamitną rękawicą realizując Zagubioną autostradę, której niektóre wątki fabularne zazębiają się z wizją Clowesa). Natrętna intensywność w snuciu opowieści może komuś nasunąć na myśl pisarstwo Davida Fostera Walleca, od paru lat zyskującego u nas coraz większą popularność. Jeśli zaś chodzi o fetyszyzację deformacji ciała, jego dekompozycję i destrukjcję, przed oczami stają mi obsesyjne filmy Davida Cronenberga, łącznie z najnowszym („Zbrodnie przyszłości”) tradycyjnie już nierozumianym przez widzów i krytykę.

    Drugie wydanie Aksamitnej rękawicy to doskonała okazja, aby sięgnąć po ten komiks, który wypada wyjątkowo, nawet na tle innych prac tego autora, przecież także niezwyczajnych, wydanych przez Kulturę Gniewu. Ameryka lat 50' - tak wspaniale i jednocześnie krytycznie ukazana niegdyś w obiektywie Douglasa Sirka - dla następnych pokoleń twórców stanowiła ciągłe źródło inspiracji, szczególnych powrotów odznaczających się gwałtowną potrzebą wydobywania z niej fascynacji i potworności, odsłaniania tego, co ukryte za fasadą idealnie skleconego społeczeństwa. Do kanonu takich artystów należy Daniel Clowes oraz jego „Aksamitna rękawica odlana z żelaza”.  

 

Autor: Jakub Gryzowski 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz