Poprzedni wydany u nas komiks Brecci był dla mnie zawodem od strony fabularnej. Nic nie kumałem z nawiązań do historii współczesnej w wykonaniu autora, który punktował wydarzenia polityczne w swoim kraju. Trochę rzecz naświetliło mi posłowie, ale komiks ten pozostał w moich oczach raczej hermetyczną opowieścią. „Dracula” już z daleka wydawał mi się dużo lżejszą gatunkowo pozycją, więc sięgałem po niego z wielkimi nadziejami
Okazało się to poniekąd prawdą, bo to humorystyczne szorty, ale autor nie uniknął elementów, które są dla dzisiejszego czytelnika niezrozumiałe. „Dracula” to bowiem graficzne sztosiwo do przeczytania w pięć minut z niezadowalającą fabułą, w którą – jak twierdzi jakiś panopek z posłowia – wpleciono wiele politycznych niuansów Argentyny z czasów rządów junty wojskowej. Wtedy to Alberto Breccia, jak wielu innych intelektualistów tamtej epoki, był prześladowany przez władze. Podobni do mnie fani Brecci zechcą tę pozycję mieć, ale niekoniecznie musicie postawić ją na regale, jeśli zawodziły Was fabuły jego poprzednich komiksów. To album niemy, mocno skupiony na warsztatowym aspekcie opowieści obrazkowych – warto go posiadać ze względu na grafiki.
Polskiemu czytelnikowi Breccia kojarzy się z czarno-białymi pracami, ale o dziwo „Dracula” dla odmiany pełen jest wspaniałych jesiennych barw. To pewnie sprawka faktu, że rzecz pochodzi z podobnego okresu, ale od strony plastycznej mocno kojarzy mi się z polską grafiką czasów PRLu, z naszą szkołą plakatu na czele (pozdrawiam Paulinę, która wspomniała o tym u mnie na profilu jako pierwsza, gdy chwaliłem się tym albumem). Jak wspomniałem graficznie rzecz jest totalną miazgą, do tego dochodzi fakt, iż Breccia wspaniale rozumie język komiksu z jego wszelkimi niuansami, więc poniekąd to na pewno rzecz dla podobnych mu artystów-rzemieślników, którzy przy studiowaniu jego warsztatu dużo mogą się nauczyć. Niemniej szary czytelnik może być zawiedziony i jeśli nie ma fetyszu na punkcie prac Brecci, prawdopodobnie nie ma tu czego szukać.
Co do tych pretekstowych fabuł, to miały być chyba zabawne, ale ja, zawodowy gbur od komiksów, nie uśmiechnąłem się ani razu. Moją ulubioną jest jednak opowiastka o chlejącym na umór Edgarze Alanie Poe – ledwie kilka dni temu opowiadałem koledze o tym, jakim opojem był Poe, a ta historyjka właśnie do tego nawiązuje – Breccia fantastycznie to sportretował.
Może nie dostrzegam czegoś ważnego w tym komiksie, bo z drugiej strony jestem świadom, że nie godzien jestem stóp Brecci całować i być może wylewam dziecko z kąpielą. No ale nie rusza mnie fabularna warstwa tych komiksów i nic na to nieborak nie poradzę. Przyznam jednak szczerze, że nie sprzedam „Draculi” i chcę go mieć w kolekcji – tak jak wszystko inne co Breccia stworzył. Bo jeśli patrzeć na te dziełka od strony czysto warsztatowej, to był jednak geniusz komiksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz