wtorek, 28 września 2021

Batman/Fortnite – Punkt Zerowy

 


Jak na zgreda przystało, na widok czegokolwiek związanego z „Fortnite” reaguję irracjonalną irytacją i chęcią rzucenia w telewizor pilotem, bo to przecież dzieciaki lubią. Wiadomo, że jak dzieciaki coś lubią, to już jest generalnie w pełni zasłużony bilet do najbardziej parszywego kręgu piekielnego, obok Robloxa. Na dodatek próbowałem pograć i dostałem od rzeczonych dzieciaków cięgi, więc hejt eskaluje, a teraz mi na dodatek Batmana psują? Tak być nie może!

W Gotham źle się dzieje (nie wiem ile opisów zacząłem już od tej umyślnie mało odkrywczej frazy). Rzeczywistości pęka żyłka tworząc szczelinę, do której Batman wpada motywowany kopnięciem w plecy zaserwowanym przez tajemniczego agresora. Jak na plejboja-miliardera przystało, Gacek budzi się bez pamięci w dziwacznym miejscu. Nie może mówić, jedyną formą komunikacji zdaje się być agresja okazywana chętnie przez dziwacznych mieszkańców nieznanej krainy. Genialny mózg nawet w obliczu cyklicznej amnezji zaczyna jednak podsuwać bohaterowi wskazówki sugerujące, że jest w tym szaleństwie jakaś metoda. Na znajome twarze też nie przyjdzie nam długo czekać, bo ta cała niepamięć to tak właściwie pic na wodę.



Cała fabuła to pic na wodę. Nie ogarniam lore świata „Fortnite”. Zrobiłem research, ale to tylko pretekstowe bzdury o epickich proporcjach. Brzmi zupełnie jak większość komiksów superbohaterskich, prawda? No właśnie, o dziwo „Punkt Zerowy” nie wydaje się zabawą szczególnie wymuszoną. Tabuny idiotycznych postaci, które do tej pory kojarzyły mi się głównie z zaskakująco dobrymi zabawkami produkcji McFarlane'a, pasują do uniwersum DC Comics. Nawet jeśli mają rybie łby albo są misiami-kulturystami, obok Batmana nie wyglądają nienaturalnie. To oczywiście wina niskich standardów, które wpoiły mi komiksy spandeksowe, ale nawet pośród tych bardziej bzdurnych tytułów, crossover z „Fortnite” jest niezłą rozrywką.

Bo Gacek wreszcie znowu bawi się w detektywa, bo fajowo jest obserwować jego zmagania i wzajemny szacunek z Snake-Eyesem, bo nastawienie Harley Quinn do całej powalonej sytuacji ma tak dużo sensu. Christos Gage, pod przewodnictwem Donalda Mustarda (dyrektora kreatywnego Epic Games), popuścił wodze fantazji i skutecznie wbił w wątki zahaczające o obecny kanon Batmana wydarzenia kompletnie z tyłka wzięte. Nie wiem jak, ale to po prostu działa. „Punkt Zerowy” to absolutnie nie jest doskonały Batman, absolutnie nie o takiego Mrocznego Rycerza latami wypluwam swoje opinie w Internecie, ale jako pokręcony, czysto zabawowy przykład trykociarstwa, spełnia swoje zadanie w sposób nieco przewyższający moje nieistniejące oczekiwania.



Sztampą wysokiej jakości, może nawet nieco lepszej klasy niż fabuła, są tu rysunki. Obaj artyści nie trafili do tego projektu przypadkiem. Reilly Brown i Christian Duce, a zwłaszcza ten pierwszy, kreślą ilustracje szczegółowe, dynamiczne i do bólu wręcz sterylne. Pewna ręka i grube kontury zapewniają widoczność wszystkim dziwadłom, nawet na dalszym planie. Gwarantują też wizualną strawność. Taka przejrzystość pod linijkę mnie nie zachwyca, ale przy projekcie tego typu, zakładając też jego target, jest jak najbardziej zrozumiała. John Kalisz odwalił też kawał dobrej roboty ogarniając przytłaczające ilości kolorów, więc poza tą typową, miałką stylistyką superbohaterską przeszkadza mi jedynie nieco zbyt widoczna tendencja do rozodziewania Catwoman. To nie było potrzebne.

Mała, nieszkodliwa głupotka. Pewnie gratka dla graczy „Fortnite”, też że względu na kody na nietoperkowe przedmioty i udział popularnych postaci (skinów?), nie wiem, nie znam się. Mimo wszystko „Punkt Zerowy“ to jakimś cudem przyjemna, niezobowiązująca lektura. Tytuł, który nikomu świata nie wywróci do góry nogami i kolejna cegiełka do wielkiego gmachu przesadnej eksploatacji Batmana, ale cegiełka stosunkowo ładna. Jeśli mało ambitne zapchajdziury mają nadal być tworzone, a wiemy, że tworzone będą, niech będą przynajmniej podobnej jakości.



Autor: Rafał Piernikowski
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz