Prawie każdy zna takiego gościa –
człowiek w sumie zabawny, fajnie opowiada o pierdołach, ale czasem
walnie takim klasycznym, memicznym „Ackchyually…“ w ramach
wstępu do anegdotki totalnie bzdurnej, oczywistej albo po prostu
straszliwie tępej, będącej klasycznym przykładem rozumowania „na
chłopski rozum“. Wiecie, chodzi o takie łopatologiczne i
paradoksalnie pozornie wnikliwe analizy sytuacji raczej zrozumiałych
dla każdego osobnika choćby trochę zainteresowanego tematem. Tak
właśnie Geoff Jones pierdzieli o tożsamości(ach?) księcia
zbrodni w „Batman: Trzech Jokerów“.
Odrobinka tła
historycznego – Anno Domini 2015, moment graniczny między „The
New 52“ i Odrodzeniem w DC Comics, wielki even „The Darkseid
War“, ogromne nadzieje fanów i Batman siedzący sobie wygodnie na
krześle Mobiusa, czyli takim urządzonku, co to właściwie daje
użytkownikowi przejebane kody do gry w rzeczywistość, z
wszechwiedzą włącznie. Gacek, uznając swoją absurdalną,
wieloletnią porażkę detektywistyczną, pyta mebel o prawdziwą
tożsamość swojego nemesis, a po usłyszeniu odpowiedzi robi
zdziwionego Pikachu. Jakiś czas później okazało się, że według
fotela Jokerów jest trzech.
Na rozwinięcie wątku musieliśmy znowu czekać kilka lat, ale koniec katorgi, mamy to! Akcja zaczyna się, gdy Gotham zalewa zbrodnia (czyli w dowolnym, niesprecyzowanym momencie historii miasta). Trzy brutalne przestępstwa dokonane właściwie w tym samym czasie, we wszystkich sprawcą był zielonowłosy błazen, nie może być! Batman praktycznie od razu wie, że sprawców faktycznie jest mnogo i w sumie ten wniosek usprawiedliwia jedynie zdobyta wcześniej krzesłowata wiedza, ale kit tam, lecimy z tematem. Zastanawialiście się czemu na przestrzeni lat komiksowe oblicza Jokera różniły się? Odpowiedź jest prosta!
Po prostu pisali go różni autorzy w różnych realiach kulturowych i historycznych, starając się trafić w zmieniające się gusta publiki i aktualnie panujące trendy. Wiem, oczywistość, ale jej wytłuszczenie wydawało mi się koniecznością, bo sam nie jestem pewny, czy fabularne usprawiedliwienie realnych przemian zachodzących w fikcji jest fajne. To spacer po linii najmniejszego oporu i choć Jones niektóre rzeczy w fabule „Trzech Jokerów“ robi naprawdę fajnie, to trudno było mi odrzucić przy lekturze nieustanne poczucie urażonej inteligencji. Moim skromnym zdaniem intrygi niestabilnego clowna powinny być, no cóż, intrygami właśnie i nie chciałem, by odpowiedź na pytanie „Czy naprawdę jest trzech Jokerów?” brzmiała „Tak, naprawdę” i tyle, kurtyna.
Przynajmniej warstwa graficzna nie dała mi powodów do biadolenia. Rysunki Jasona Faboka funkcjonują w estetyce lawirującej pomiędzy klasycznym trykociarstwem i nowoczesną szczegółowością, bez wizualnych i kompozycyjnych eksperymentów. Częściowy banał rekompensują tutaj perfekcyjne rzemiosło (również w kolorach Brada Andersona) i szacunek do tradycji. Serio, Fabok niektóre ilustracje kreślił chyba otoczony obrazkami wydartymi z najważniejszych stron kroniki Gotham. Także zasłużenie powszechny, skuteczny układ dziewięciu kadrów na stronę, który dominuje na kartach tego albumu, nie wygląda jak lenistwo ze względu na sprawne utrzymanie płynnej sekwencyjności i okazjonalne odejścia od schematu. Znudzonym formą superbohaterską może się nie spodobać, ale ja byłem szczerze urzeczony.
Autor: Rafał Piernikowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz