Podszedłem do serii wydawniczej Joego Hilla (syna Stephena Kinga, gdyby ktoś nie wiedział) dość entuzjastycznie. „Kosz pełen głów”, komiks rozpoczynający ten cykl w stylu „Alfred Hitchock przedstawia”, podobał mi się. Fabularnie może nie był wybitny, ale chwaliłem go głównie za rysunki. Drugi tom – „Dom dla lalek”, pisany przez Mike'a Careya – nie podobał mi się ani trochę, dałem jednak cyklowi jeszcze jedną szansę.
No i zrobiłem błąd. „Toń” to znowu rzecz słabsza i kulejąca mocno fabularnie. Mam wrażenie, że powstawała na zasadzie zabawy z kreatywnym pisaniem, nie z potrzeby serca. Owszem, fajnie być rzemieślnikiem od horroru, w historii gatunku było ich wielu, ale tym razem najzwyczajniej autor poległ. Postacie są słabo napisane, relacje między nimi pretekstowe, a liczne topornie wsadzone nawiązania rażą pustką jak butelki po sobotniej imprezie.
Dostajemy wariacje na ten temat Lovecraftiańskiego opowiadania przefiltrowaną przez motywy rządzące współczesnymi opowieści tego typu. Trójka zajmujących się wrakami braci o nazwisku Carpenter (tak oczywiste nawiązanie, że aż się przykro robi) dostaje intratne zlecenie na zainteresowanie się zagubioną od 40 lat krypą, która nagle zaczęła wysyłać z mroźnych rejonów morskich sygnał SOS. Po dotarciu na miejsce oczywiście muszą zmierzyć się (jak w „Coś”) z organizmami z innej planety. Fabuła jest więc dość przewidywalna, a w tych momentach, gdzie sili się na oryginalność, irytuje niedorzecznością. Jako miłośnik śmieciowego horroru powinienem bronić tych słabszych elementów, ale nikt mi za to nie płaci a i Hill pozuje na majstra w temacie, więc postanowiłem sobie darować. Ta opowieść to naprawdę słabizna.
Wszystko poniekąd ratują rysunki. Poniekąd, bo są dobre, ale nie zmieniają mojego spojrzenia na historię tak, jak wybitnie dobre grafiki w „Koszu pełnym głów”, które windowały opowieść do poziomu dzieła bardzo dobrego. Stuart Immonen to zdolny rzemieślnik i nieźle wychodzą mu zarówno ludzkie postacie, jak i Lovecraftiańśkie motywy, ale szczęki z ziemi nie zbierałem.
Szczerze powiem, że nie wiem, czy sięgnę po następny wykwit z Hill House Comics. Z jednej strony fajnie by było czytać serię tego typu, serwującą co odcinek inny horror, z drugiej już dwie pozycje na liście to zupełnie niewypały. Ja wiem, że pewnie chcielibyście zobaczyć moje recenzje tych komiksów, bo lubię horrory i jestem odpowiednią osobą do ocenienia tych rzeczy, ale jest tyle bardzo dobrych komiksów na rynku, że szkoda już marnować czas na średnie, a co dopiero na słabe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz