-Well, I enjoyed it, mostly—but then I was stoned nearly all of the time."
Jamie Delano, jeden z twórców
zaliczanych do nurtu brytyjskiej inwazji lat osiemdziesiątych, zdaje się
dziś stać w cieniu innych swoich kolegów z Wysp. Jednak to niewątpliwie
utalentowany scenarzysta, którego pracom warto się przyjrzeć. Wielu z
Was słyszało pewnie o znakomitym "Tainted"(1995), a ostatnią pozycją w
jego dorobku o której było głośno zdaje się miniseria "Narcopolis"
(2008). Jednak najbardziej znany jest oczywiście z tego, że pod
sztandarami Vertigo definiował stworzoną przez Allana Moore'a postać
londyńskiego maga Johna Constantine'a.
Podobno w Vertigo rekomendował go sam Moore. Powierzenie mu tej serii
było trafną decyzją. Twórczość Delano charakteryzuje ciężki, zawiesisty
styl, przygniatająca atmosfera i częste podążanie w stronę
psychologicznego thrillera z dużą dawką psychodelii. W internecie można
natknąć się na porównania jego dorobku do filmów Cronenberga. Jest w tym
dużo prawdy, ale w przypadku "Hellblazera" sięgnąłbym nawet dalej i
powiedział, że komiks i postać egoistycznego maga inspirowany jest prozą
i postawą, jaką przybierał wobec świata sam William Burroughs. To
świetny pomysł i znakomity grunt dla rozwijania tej serii. Stojący
gdzieś na marginesie społeczeństwa Constantine porusza się w świecie
demonów i magii tak jak - wspomniany zresztą w komiksie - autor "Nagiego
Lunchu" w świecie narkotyków i sodomii. John podobnie do Burroughsa
jest osobą wpływową i znaną w wielu kręgach, lecz najczęściej nie
zobaczymy go na salonach, a na ulicach najpodlejszych dzielnic Londynu.
Obraz "Hellblazera" który rozwinął Delano wydaje się popkulturowym
odbiciem tego, co działo się w kontrkulturze tamtego okresu dotkniętej
new age i okultyzmem. Na całym świecie rockowe zespoły epatowały
satanistyczną otoczką, a w Wielkiej Brytanii rozwijała się nie kryjąca
zamiłowania do ezoteryki scena industrialna. Narkotyki stawały się
mocniejsze i powszechniejsze. W kręgach artystycznych modna była myśl i
postać Alistaira Crowleya, a status kultowej uzyskiwała napisana przez
Roberta Shea i Roberta A. Wilsona "Trylogia Illuminatus". Podejrzewam,
że właśnie w takiej atmosferze klarowało się uniwersum Constantine'a.
Komiks nie jest jednak podręcznikiem magii chaosu ani niczym w tym
stylu. Delano interesuje psychologiczny aspekt opowieści i ciemne strony
ludzkiej natury. W "Hellblazerze" zmuszony jest je wyciągać ze
schematów gatunkowych i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nadzwyczaj
udanie. Dość mocno eksplorowany horror cielesny nie funkcjonuje tu tylko
jako metafora - w komiksie pojawia się temat AIDS i innych lęków
cywilizacyjnych, autor nie boi się też poruszać problemów
społeczno-politycznych. Widać, że nawet gdyby chciał pisać proste,
płytkie historie, to nic dobrego by z tego nie wyszło. Za każdym razem,
gdy próbuje trywializować, zniżać się do konwencji, trafia na manowce. Na szczęście, spośród wszystkich zeszytów zebranych w tym albumie, dzieje się tak tylko w dwóch.
Mimo, że w tamtych czasach w Vertigo pisało się fabuły już w troszkę
szerszym kontekście, budując długie, kilkunastozeszytowe historie, to
"Hellblazera" momentami cechuje epizodyczność. Na szczęście, oprócz
popsutego rytmu opowieści (co pewnie dostrzeżemy tylko czytając wydanie
zbiorcze), nie zaszkodziło to za bardzo fabule. Delano celowo nie
odkrywa wszystkich kart, szpikuje intrygę niedomówieniami i niejasnymi
traumami z przeszłości, wplątuje Constantine'a w niewygodne
zobowiązania, dzięki czemu sprytnie otwiera sobie furtkę do zbudowania
wielowątkowej, zazębiającej się opowieści.
Wszyscy wiemy jak wyglądały grafiki w początkach Vertigo i od tej strony komiks nie różni się niczym od tego przykrego standardu. Oczywiście nie ma co ukrywać, że to właśnie rysunki hermetyzują tę pozycję. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której laik wchodzi do pełnego komiksów sklepu i nie znając kontekstu tej publikacji wychodzi akurat z tym albumem. Jednak efektowne, psychodeliczne kompozycje plansz rekompensują pośpiech rysownika, a wszelkie niedostatki graficzne scenarzysta uzupełnia obszerną, obrazową, quasi-noirową narracją. Po lekturze mam wrażenie, że Delano jest prozaikiem, który do komiksu trafił ze względów finansowych, bo zdecydowanie bardziej interesuje go opowiadanie słowem niż obrazem. Osobiście nie tego szukam w komiksie, ale muszę przyznać, że w tej swojej przytłaczającej inne aspekty literackości znalazł własny klucz do medium i od strony warsztatu to kawał inspirującej roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz