Przestałem dla Was relacjonować, co dzieje się na kartach serii „Punisher Max” już jakiś czas temu. Wszystko dlatego, że czytałem już dawno temu run Jasona Aarona i postanowiłem go sobie odpuścić – nie jestem wielkim fanem jego cyklu, więc kupowałem te tomy i tylko wstawiałem na półkę, bo zbieram całego polskiego Franka. Nie chciało mi się jednak ani ich czytać, ani tym bardziej znęcać nad Aaronem, którego po genialnym „Skalpie” oślepiła kapucha, przez co zaczął nam serwować średniawe komiksy od Marvela.
Egmont zapowiedział jednak tom 10. To bardzo ciekawa odsłona przygód Franka z serii Max, bo składa się jedynie z one shotów będących pierwotnie przerywnikami w głównym cyklu. Najbardziej zaskakujący jest tu chyba wysoki poziom prezentowanych opowieści, bo to niemal same celne strzały. Czasem nie są to nawet historie stawiające na pierwszym planie Franka – zamiast niego dostajemy kogoś, kto sam się mści i tylko korzysta z pomocy Punishera, bądź bardzo dobrze nakreślony portret gangstera, którego ściga nasz ulubiony mściciel. Biorąc pod uwagę fakt, że to wszystko miniatury, rozpisane na góra kilkadziesiąt stron (a jest tu i sporo krótszych rzeczy) należy odtrąbić artystyczny sukces, jaki osiągnęli zebrani w tym tomie twórcy. Słabszych opowieści jest bowiem naprawdę mało. To aż dziwne, bo przywykłem, że antologie prezentują na swoich kartach bardzo zróżnicowany poziom.
Niestety, w tym zbiorze nierówno jest natomiast z rysunkami. W sumie epizodów pociśniętych rewelacyjnie od strony graficznej jest tu zdecydowanie mniej, niż tych genialnie napisanych. Znakomicie narysowane zeszyty można policzyć na palcach jednej ręki. W większości to przykry, rzemieślniczy poziom, prezentowany zwykle przez amerykańskich twórców z głównego nurtu, okraszony niezbyt wyszukanymi komputerowymi kolorami. Albo się to lubi/akceptuje, albo nie. Ja czasem na siłę krzeszę z siebie obiektywne opinie o takich grafikach, ale prawda jest taka, że bardzo mnie to razi. Niemniej nie jestem idiotą i wiem, że tak to dziś wygląda. I co poradzisz? Nic na to nie poradzisz.
Następnym „Punisherem” wydanym przez Egmont będzie tom prezentowany już u nas przez Mandragorę, a potem na łamach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela – „Witaj w domu, Frank” wydany pierwotnie w ramach imprintu Marvel Knights. To robota Ennisa, choć powstała zanim zaczął pisać „Pogromcę” w ramach linii Max. Cenię go mniej, ale chyba sobie go przypomnę i trzasnę Wam jego reckę. Bardzo ciekawi mnie, jakie komiksy po wyczerpaniu tych materiałów o Franku będzie serwował Egmont. Czyżby czas, podobnie jak w przypadku Spider-Mana, na przedruki amerykańskich komiksów spod flagi Epic? Chyba byłby to dobry pomysł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz