czwartek, 22 kwietnia 2021

Oszałamiające bajki urłałckie. Prosiak

 


Wychowałem się na Prosiaku. Nie ma w tym krzty przesady. Gdy byłem dzieckiem mój starszy barat jeździł rowerem do autora "Ósmej czary" do pobliskich Chmielowic (koło Opola) i zaopatrywał się u niego - nie tylko w opowieści rysunkowe - ale także punkowe ziny, naszywki i inne gadżety. Do niedawna miałem jeszcze koszulkę ze statuą wolności, która zamiast trzymać pochodnię, pokazuje fuck'a. Jednak to właśnie komiksy Krzysztofa Owedyka, które on sam niezależnie i chałupniczo wydawał, były dla mnie najważniejsze. Czasem szydercze, czasem mroczne, konsekwentnie poddawały zjadliwej krytycy liczne instytucje i zjawiska społeczne, jednocześnie ucząc do nich zdrowego dystansu. Ile z tego przedostało się do pięknie wydanych przez Kulturę Gniewu - w twardej oprawie i na kredowym papierze - "Bajek Urłałckich"?


 

Najnowsze wydawnictwo Prosiaka składa się z kilkudziesięciu najczęściej jednostronicowych historyjek. Album dzieli się na 3 części. W pierwszej mamy prace z 1994 roku, w drugiej z 2003, a w trzeciej świeże opowieści, które są nieco dłuższe. Wszystkie „Bajki Urłałckie” łączy wspólne uniwersum, czyli właśnie tytułowa Urłałcja. To przedziwne miejsce, świat na opak, w którym przeplatają się sytuacje oraz postacie znane z bajek, legend i folkloru. W tym misz-maszu motywów króluje poczucie nonsensu. Owedyk dekonstruuje powszechnie znane historie ludowe i łączy ze sobą bohaterów z odmiennych rzeczywistości, bawiąc się przy tym skojarzeniami oraz absurdalną grą słów. I tak - zamiast Janosika, mamy Jenosika, który ograbia bogatych grabiami (sic!), wygrabiając z nich pchły na strawę dla ciemnego ludu. Jest i Kapciuszek (oczywiście zamiast Kopciuszka), który po prostu capi okrutnie. Na szczęście książę Jędryk okazuje się fetyszystycznym amatorem śmierdzących stóp. W zbiorze natkniemy się także na historię wiejskiego parobka wiodącego - w swoim mniemaniu - niezwykle nudny żywot. Jednak, gdy odnajduje magiczny kwiat paproci, naraz włącza się we współczesny wyścig szczurów, co przewrotnie okazuje się spełnieniem jego marzeń o spotkaniu ludzi pełnych pasji i energii. W tym miejscu zaznacza się obecna w całej twórczości Prosiaka, złośliwa krytyka środowisk wielkich korporacji, a szczególnie - powszechnie w nich panującej - karykaturalnej nowomowy. 


 

Takich odniesień do współczesności nie ma jednak tak wiele, chociaż to właśnie one bawiły mnie najbardziej. Czytając album odczuwałem niedosyt tego, co w moim odczuciu jest największą zaletą komiksowych narracji autor „Będziesz smażyć się w piekle”. Chodzi mi, nie tylko o - przepojoną duchem buntu i oporu - kontestację współczesnego świata, ale także o zwyczajne trzymanie się ziemi. Proste obyczajowe obrazki wycięte ze zwykłego życia, świetnie współgrały z sytuacjami absurdalnymi i nierealistycznymi w takich komiksach jak „Blixa i Żorżeta” czy „Ratboy”. Oczywiście formuła zaproponowana w Bajkach Urłałckich wyklucza tego typu podejście. Podejrzewam że ich tworzenie musiało stanowić dla Prosiaka nie lada zabawę oraz spore wytchnienie pomiędzy dłuższymi historiami. Jednak tak intensywne spiętrzenie pomysłów mniej lub bardziej poronionych, może trochę męczyć. Nie każdy dowcip się tu udał, historyjki są nierówne. Miałem też wrażenie pewnej powtarzalności. W jednej z „bajek” mamy do czynienia z hordą kozaków, która okazuje się być armią żywych butów o tej właśnie nazwie. Zdaje się, że ten sam dowcip pojawił się w parodii „Ogniem i mieczem” Michała Śledzińskiego. No cóż, pewnie zwykły zbieg okoliczności. Na marginesie muszę przyznać, że obu autorów łączy podobne - czerpiące z zabawnych kalamburów słownych - poczucie humoru oraz umowność zaproponowanych rysunków.

Jeśli chodzi o styl rysowania, Prosiak udowodnił, że odnajduje się w różnych estetykach. „Ósma czara” ma realistyczne grafiki, zaś w magazynie „Prosiacek” mamy do czynienia z całą gamą rożnych stylów i technik. „Bajki Urłałckie” posiłkują się karykaturalną, wręcz prymitywną kreską z intencjonalnym rozchwianiem i nieporadnościami. Z racji że album obejmuje prace z 25 lat, rysunki zmieniają się, podobnie jak ich rozmieszczanie na planszy. W najstarszych historiach narracja jest silnie skondensowana, aby móc zmieścić się na jednej stronie. Mamy także spore przeładowanie tekstami w dymkach (co być może wynika to zinowych nawyków). Najnowsze „bajki” prezentują się dużo lepiej. Styl jest bardziej pewny i unormowany, a opowieści szczodrzej rozbite na większą ilość plansz, przez co uzyskują sporo oddechu. 


 

Odradzałbym zaczynać swoją przygodę z Prosiakiem od tego albumu. Można wyrobić sobie fałszywą opinię o autorze, który w wg mnie jest twórcą już legendarnym. W latach 90' – obok Jacka Podsiadły prowadzącego słynną audycję radiową „Studnia” - był niezrównywanym komentatorem ówczesnych przemian, kimś kto – w rzeczywistości do cna przekłamanej – w końcu mówi prawdę. Bardzo rzadki to głos. Myślę że obecnie potrzebujemy go jeszcze bardziej, mimo iż oczekiwania rynku - masowego czytelnika - były i są inne. Fani twórczości Krzysztofa Owedyka zapewne na „Bajki Urłałckie” się skuszą. Dostajemy w końcu kawał świetnie wydanego komiksu, który zwyczajnie bawi. Jest też parę niewybrednych żartów z księży. Tak więc nie najgorsza to rozrywka. Tylko tyle i aż tyle.

Autor: Jakub Gryzowski

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz