Nawet nie wiem, kiedy dokładnie się to stało, ale w ostatnich latach zmieniłem się z pana od komiksu niezależnego w gościa od ambitnego mainstreamu. Czasem traktuję go chłodno, ale jednak więcej o nim piszę niż o indykach. Niemniej staram się trzymać rękę na pulsie i wyławiać co ważniejsze pozycje niezależne. Co by się nie działo, nie mogłem przejść obojętnie obok „Sabriny”, pierwszego w historii komiksu nominowanego do nagrody Brookera.
Tytułowej kobiety niemal nie ma w tym albumie. Pojawia się na okładce i kilku pierwszych stronach, by zniknąć i więcej się w tym komiksie osobiście nie pojawić. Jednak jej widmo będzie wisieć nad wszystkim, co dzieje się pod okładką. Sabrina została bowiem porwana i brutalnie zamordowana, a opowieść traktuje głównie o facecie, który przyjął pod swój dach jej chłopaka – swojego starego kumpla. Gość jest totalnie załamany, nie wie co ze sobą zrobić i popada w skrajną depresję. Dobroczyńca, na co dzień pracujący w Departamencie Obrony, bierze na siebie nie tylko piętno opiekowania się chorym z rozpaczy kumplem, ale też staje się jego tarczą, bo wszelkie media chcące drążyć temat i rozmawiać z jego przyjacielem w rezultacie odbijają się od naszego opiekuna i atakują właśnie jego. To wszystko generuje sporo trudnych sytuacji, z którymi będzie musiał zmierzyć się bohater. Nie jest to nic spektakularnego, bo w rezultacie bliżej „Sabrinie” do komiksu obyczajowego (acz w swojej kategorii to pozycja z górnej półki), ale gwarantuję, że to rzecz zajmująca czytelnika i dająca do myślenia o współczesności. Być może to dzieło bardziej aktualne za wielką wodą, bo przemyca na swoich kartach sporo amerykańskiej mentalności, ale i tak obcuje się z nim jak z najlepszym kinem niezależnym spod znaku Sundance.
Tytułowej kobiety niemal nie ma w tym albumie. Pojawia się na okładce i kilku pierwszych stronach, by zniknąć i więcej się w tym komiksie osobiście nie pojawić. Jednak jej widmo będzie wisieć nad wszystkim, co dzieje się pod okładką. Sabrina została bowiem porwana i brutalnie zamordowana, a opowieść traktuje głównie o facecie, który przyjął pod swój dach jej chłopaka – swojego starego kumpla. Gość jest totalnie załamany, nie wie co ze sobą zrobić i popada w skrajną depresję. Dobroczyńca, na co dzień pracujący w Departamencie Obrony, bierze na siebie nie tylko piętno opiekowania się chorym z rozpaczy kumplem, ale też staje się jego tarczą, bo wszelkie media chcące drążyć temat i rozmawiać z jego przyjacielem w rezultacie odbijają się od naszego opiekuna i atakują właśnie jego. To wszystko generuje sporo trudnych sytuacji, z którymi będzie musiał zmierzyć się bohater. Nie jest to nic spektakularnego, bo w rezultacie bliżej „Sabrinie” do komiksu obyczajowego (acz w swojej kategorii to pozycja z górnej półki), ale gwarantuję, że to rzecz zajmująca czytelnika i dająca do myślenia o współczesności. Być może to dzieło bardziej aktualne za wielką wodą, bo przemyca na swoich kartach sporo amerykańskiej mentalności, ale i tak obcuje się z nim jak z najlepszym kinem niezależnym spod znaku Sundance.
Moim zdaniem sama historia – mimo iż oryginalna, bo tak nie opowiadał o mocno medialnych morderstwach jeszcze nikt – nie jest tu najważniejsza. Istotniejsze jest komiksowe rzemiosło, w którym młodziutki (30 lat jak na komiksiarza to dość mało) Nick Drnaso jest bardzo biegły. Jego warsztat to czerpiące garściami z Herge klasyczne ligne claire, które wykorzystane zostaje w bardzo inteligentny sposób. Osadzenie tego typu rysunków w takiej, a nie innej konwencji sprawia jednak, że pomyślimy o tym twórcy jako o spadkobiercy trochę starszej od niego izraelskiej artystki Rutu Modan (kliku klik). Jest to bardzo trafne porównanie, bo gdybyście mnie chcieli zrobić w bambuko i ukazali prace Drnaso bez adnotacji czyja to robota, to strzelałbym właśnie, że to komiks, który wyszedł spod ręki Modan.
Równie genialna co warstwa graficzna jest płaszczyzna opowiadania obrazem. Prócz typowo ilustracyjnych zagrywek autor sięga też pewną ręką po narrację za pomocą szumu informacyjnego (w której mistrzem jest nie kto inny jak sam Frank Miller), tym razem wykorzystując do tego formę mediów społecznościowych i maili. To swoisty znak czasów i rzecz bardzo podkreślająca fakt, iż to komiks aktualny, dziejący się właśnie dzisiaj, opowiadający o zastałej przez nas rzeczywistości, której wszyscy jesteśmy uczestnikami.
Jeśli jesteście zainteresowani komiksem niezależnym spod znaku Tomine, Clowesa i Burnsa (niedługo Drnaso będzie wymieniany jednym tchem obok tych panów), to nie mam pewnie co Was namawiać do kupna „Sabriny”, bo w ten tydzień od premiery zdążyliście już ją kupić, albo już macie ją na celowniku. Jeśli jednak dopiero wchodzicie w komiks niezależny, to również śmiało możecie sięgnąć po dzieło Drnaso. To jeden z najlepszych albumów tego roku i mam nadzieję, że wkrótce pojawi się u nas debiut tego artysty, „Beverly”, który zdobył nagrodę Los Angeles Times przyznawaną za najlepszą powieść graficzną. Jestem tego komiksu bardzo ciekaw.
Chętnie przejrzałbym zawartość bloga, ale przydałby się jakiś indeks tytułów.
OdpowiedzUsuńGdy wejdziesz przez komputer to masz po prawej spis wszystkich tekstów. Tylko na telefonie nie ma takiej opcji. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń