czwartek, 30 kwietnia 2020

Indyjska włóczęga. Ayroles/Guarnido




Gdy wziąłem ten album pierwszy raz w ręce, myślałem, że to obłędne grafiki będą największą zaletą tej opowieści. Jednak gdy zagłębiłem się w lekturze, zostałem mile zaskoczony. Okazuje się bowiem, że bardzo dobry scenariusz, świetnie napisany przez Alaina Ayerolesa, zdecydowanie im dorównuje. A poprzeczka zawieszona przez Juanja Guarnido jest przecież wybitnie wysoko.

Rzecz opowiada o pewnym hiszpańskim obieżyświacie, rzezimieszku i lekkoduchu Pablosie, którego los rzuca do Ameryki, już po okresie konkwistadorów, ale jeszcze w czasach gdy ta zwana była Indiami. To historia spreparowana wedle wszystkich reguł opowieści łotrzykowskiej, okraszona bardzo dużą dozą humoru. Jest to więc w rezultacie wdzięczna mieszanka komiksu przygodowego z komedią. Mimo pewnej wtórności wobec gatunków literackich opowieść jest świeża, oryginalna i pełna wigoru. Ja jednak, szukając bratnich jej dzieł, najchętniej wskazałbym na nasze wybitne „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. Tak, to niemal tak samo rozpędzona, szalona podróż tylko osadzona w innych historycznych realiach – ale równie silnie i z humorystycznym wyczuciem. Pablos jest też może mniej poczciwy niż Franek Dolas, bo ostatecznie to nie lada ziółko (przykładowo nieraz zarabiające jako alfons), ale w gruncie rzeczy da się lubić i nie znajdzie się chyba odbiorca, który ostatecznie nie będzie mu kibicował.



Jak już wiecie ze wstępu, genialnymi grafikami do tego komiksu zajął się Juanjo Guarnido. To twórca dobrze znany polskiemu czytelnikowi, bo jest autorem wybitnych rysunków do niezwykle popularnej w naszym kraju serii o „Blacksadzie”, kocie detektywie (klik). W swoim sztandarowym cyklu rysował jednak bardzo specyficznie – bohaterowie to animorficzne zwierzęta pociśnięte w realistycznym stylu. W „Indyjskiej włóczędze” postawiono jednak na ludzkie postacie, sportretowane w realistycznym stylu z niewielką domieszką cartoonu. Guarnido, jak na wybitnego rysownika przystało, bez problemu odnalazł się i w tej stylistyce. Warto zauważyć też, że rewelacyjnie udaje mu się portretować historyczne tła, rekwizyty, krajobrazy i zwierzęta z plującymi na głównego bohatera lamami na czele.



Zamknąłem okładki „Indyjskiej Włóczęgi” z poczuciem, że skończyłem czytać jeden z najlepszych komiksów tego roku. Album niezwykle uzdolnionych Hiszpanów, strzał w dziesiątkę. Ponadczasowa opowieść, która zapewne wejdzie do kanonu komiksu europejskiego. Co ważne, to album na miarę „Przybysza” Sshauna Tana, z którym łączy go nie tylko piękne wydanie i ogromny format. Bowiem oba to twory o niezwykle szerokim targecie, które z powiedzeniem możemy wręczyć laikowi, żeby pokazać mu jak wielki potencjał do opowiadania historii leży w medium komiksowym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz