Brałem do recenzji coś innego i
powiedziałem Kulturze Gniewu, żeby dorzucili specjalnie dla mnie
jakąś petardę do paczki. Gdy ją otworzyłem znalazłem tam
„Wilsona” Daniela Clowesa. Wyjąłem ostrożnie, żeby nie urwało
mi palców i położyłem na półkę „do przeczytania”. Komiks
przeleżał tam dobry miesiąc, bo byłem wobec niego bardzo nieufny,
a do lektury wybierałem zazwyczaj bezpieczny mainstream, o którym
ostatnio piszę najwięcej. Teraz jestem już po i wiem, że zrobiłem
błąd podchodząc do tego komiksu jak pies do jeża. Panowie z KG
wiedzieli co robią, gdy wrzucali mi go do paczki.
Cały album składa się z
jednoplanszówek, będących pocztówkami z życia tytułowego
Wilsona, które kończą się niemal zawsze trafną pointą. Bohater
jest cynicznym Amerykaninem w średnim wieku, dość nieprzychylnie
nastawionym do ludzi i otaczającej go rzeczywistości. Jedyne co
kocha na tym świecie to jego uroczy, młody piesek – suczka
imieniem Pepper. Utworki te to mocne rzeczy, jak poezja Bukowskiego
przepisana na krótkie komiksy. Polacy pewnie też skojarzą je z
twórczością Raczkowskiego i nie będzie to wcale złe zestawienie,
bo to rzeczy nie gorsze niż „Przygody Stanisława z Łodzi”. Co
ciekawe każda strona pociśnięta jest w innym stylu graficznym –
raz Clowes rysuje swoją realistyczną manierą, raz sięga do
umownej kreskówkowości, innym razem do karykatury. To bardzo
podkreśla autonomiczność każdej planszy. Niemniej im dalej w
album szorty zaczynają łączyć się w całość i okazuje się, że
mamy tu jednak pełnometrażową fabułę. Wilson bowiem wybiera się
do chorego ojca i odwiedza rodzinne miasto. Tata umiera i bohater
zostaje sam na świecie. Przypomina mu się, że prawdopodobnie ma
dziecko ze swoją byłą żoną i postanawia odnowić więzy
rodzinne. Tyle. Więcej z fabuły Wam nie zdradzę, powiem tylko, że
perypetie Wilsona popłyną w zupełnie innym kierunku, niż można
by się po tym mizantropijnym nudziarzu spodziewać i gwarantuję –
będziecie zaskoczeni rozwojem wydarzeń.
Wilson, mimo iż ślepy na własne
wady, jest bardzo uważnym obserwatorem i trafnie opisuje rzeczy
które potrafią wkurwiać. Recenzenci często wylewają na bohatera
wiadro pomyj, twierdząc, że jest skończonym dupkiem, ale ja
uważam, że niemal wszyscy mamy w sobie jakiś ułamek tej postaci.
A przynajmniej ja potrafię się z nim bez problemu utożsamić.
Clowesowi rewelacyjnie udaje się ukazać bezsens naszej egzystencji
i zaryzykuję tezę, że świat zaludniają całe armie „dupków”,
którzy najbardziej na świecie kochają swoje zwierzęta. Być może
autor chce, żeby było nam wstyd, ale komiksy te mają w sobie pewną
dozę liryzmu, co pozwala jednak Wilsonowi stać się postacią
tragiczną. W ostateczności, chcąc nie chcąc, kibicujemy mu w tych
wszystkich głupich rzeczach, które robi. Obchodzi nas jego los,
między innymi właśnie dlatego, że dostrzegamy w nim cząstkę
siebie.
Nie jestem ultrasem Clowesa, z jego
twórczości najbardziej wszedł mi jego komiks „Niczym aksamitna
rękawica odlana z żelaza”, umiarkowanie podobał mi się „Ghost
World” (wolę znakomity film!), i kompletnie zawiódł mnie „David
Boring” (z rzeczy wydanych w Polsce nie czytałem tylko
„Patience”). Być może trudno mi wykrzesać odpowiedni entuzjazm
do tej – jednak dość ponurej – opowieści, ale zapewniam, że
bardzo mi się podobało i „Wilson” wskakuje na drugie miejsce
mojej topki komiksów Clowesa. Co więcej – album ten będzie na
pewno obecny w moim podsumowaniu tego roku, bo to kawał
rewelacyjnego, inteligentnego, komiksowego rzemiosła, obok którego
trudno przejść obojętnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz