Nie jestem fanem komiksów
science-fiction, ale darzę dużą estymą „Wieczną Wojnę” –
album będący adaptacją prozy Joego Haldemana, zilustrowany przez
Marvano. Waliłem więc w „Dallasa Barra” jak w dym, pamiętając
jaką jakość miał wcześniejszy projekt tych twórców. Tym razem
Heldeman, już specjalnie dla Marvano, napisał scenariusz na
podstawie swojej powieści „Buying Time”.
„Dallas Barr” to bardzo eklektyczna
mieszanka różnych konwencji. Na jednym poziomie to SF, na drugim
komiks szpiegowski, na trzecim złożony i trzymający w napięciu
thriller polityczny. Tytułowy Dallas Barr jest typową dla gatunku
inkarnacją Jamesa Bonda, której przyszło działać w świecie,
gdzie istnieje terapia odmładzająca dostępna dla najbogatszych
obywateli, zapewniająca każdorazowo przedłużenie życia o 10 lat.
Najpotężniejszym z możnych przedstawionego świata jest Julius
Stileman, lekarz zajmujący się wspomnianą kuracją. Postać ta
kształtuje rzeczywistość, gdyż zabieg, który oferuje jest
możliwy do wykonania tylko pod konkretnymi warunkami. Stileman
obawia się nastania rządów nieśmiertelnych potentatów
przemysłowych, więc zmusza swoich pacjentów (oprócz pokaźnej
opłaty) do zrzeczenia się wszelkich aktywów. Tak się składa, że
postać ta to również bliski przyjaciel Barra i główny jego
zleceniodawca, dzięki któremu bohater, będący przy okazji
najstarszym człowiekiem na ziemi, miał zawsze ręce pełne roboty i
kasę na kolejną kurację.
Powiem szczerze, że kompletnie nie
kupił mnie ten album. Przemyślenia społeczno-polityczne jakie tu
znajdziemy nie są tak błyskotliwe jak w „Wiecznej Wojnie”,
gdzie wątek wiecznego życia był również wykorzystany. Mimo iż
akcja osadzona jest w innych gatunkach i dekoracjach, nie sposób nie
dostrzec, że Haldeman odcina kupony od czegoś, co udało mu się
wcześniej. Tym razem nie idzie tak dobrze. Co prawda urozmaica swoje
przemyślenia, ale tworzy historię, która bliższa jest pulpie niż
głębokiemu, intrygującemu traktatowi o wiecznym życiu i
przemianach społecznych – a tym był poprzedni komiks tej spółki,
przez wielu (ja powieści Haldemana nie czytałem) uznawany za lepszy od tekstu źródłowego.
Ważnym elementem w biografii Heldmana
jest jego tura podczas wojny Wietnamskiej, którą odbył w młodości
– to dzięki tym wspomnieniom powstała właśnie anty-wojenna
„Wieczna Wojna”. Tu również o tym przypomina, wciskając na
siłę sceny retrospekcji, będące jednak w ostatecznym rozrachunku
zupełnie niepotrzebnym elementem tej historii.
Znakomita jest tu narracja obrazem,
bardzo sprawnie wykorzystująca element szumu informacyjnego, znany
chociażby z dzieł Franka Millera – wiele ważnych, kluczowych dla
rozwoju fabuły informacji jest nam podawana w formie wiadomości
telewizyjnych. Czuć, że autorzy dobrze rozumieją jakie możliwości
daje medium i sprawnie stosują ciekawe zagrywki narracyjne.
To co kupuję w 100% w tym albumie to
grafiki Marvano. Realistyczna krecha i nieco retro styl* rysowania
pojazdów i dekoracji to elementy dla których warto mieć ten
komiks w kolekcji. Dodatkowo na przestrzeni 7 albumów z
przyjemnością obserwuje się rozwój, jaki przeszedł ten twórca
przez lata swojej kariery. Różnice w stylu są na początku i końcu
albumu tak duże, że aż dziw, że wszystkie te komiksy powstawały
tu na przestrzeni zaledwie połowy dekady.
„Dallas Barr” to następne
wznowienie albumu z Egmontowskiego cyklu „Plansze Europy”.
Niestety kolejne, po „Halloween Blues” (o którym pisałem tutaj:
klik), niezbyt trafione. Album co prawda broni się graficznie, ale
fabuła jest pogmatwana, przeszarżowana i w porównaniu do wybitnej
(nie bójmy się tego słowa!) „Wiecznej Wojny”, która miała
bardzo mocny i jasny przekaz, nie pozostanie na długo w pamięci
czytelnika. Możliwe jednak, że nie jestem targetem tej opowieści,
bo jak wspomniałem we wstępie, nie po drodze mi z komiksami SF.
Niemniej nie przeszkodziło mi to w zachwyceniu się „Wieczną
Wojną”, którą ostatnio łyknąłem dla sportu w jeden wieczór –
ten komiks natomiast męczyłem bardzo długo, bez wielkiej
przyjemności. Nie będę więc przed Wami ukrywał, że w przypadku
„Dallasa Barra” za dużo elementów mi zgrzyta, bym mógł uznać
go za dzieło udane.
* Retro okazuje po latach, bo
podejrzewam że autor chciał, żeby wszystko było supernowoczesne –
nie wyszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz