środa, 1 maja 2019

100 Naboi. Tom 5 Azzarello/Risso




Wraz z wydaniem niniejszego, piątego już tomu dobiliśmy do finału „100 Naboi”.  U samej idei tej serii stoi pomysł, opowiadający o życiowych przegrańcach do których zgłasza się człowiek z walizką pełną nienamierzalnych pocisków. Gdy zostaną znalezione na miejscu zbrodni, śledztwo zostanie wyciszone. W walizce, prócz naboi, znajdują się materiały wskazujące delikwenta stojącego za zniszczeniem życia bohaterów. Dzięki temu protagoniści mogą powziąć bezkarną zemstę.

Opowieści o looserach z gnatem w ręku wychodziły Azarello znakomicie. Zaczął jednak tworzyć też szersze tło do tej opowieści, traktujące o potężnej organizacji stojącej za akcjami z walizkami. Z tym wątkiem nie było już tak dobrze i wydaje się, że został napisany po to, by nadać głębszy sens innym wydarzeniom. Do tej pory wszystko trzymało się kupy i czytało się to znakomicie – w poprzednich recenzjach piałem z zachwytu nad pracą Azzarello i Risso, określając ich serię jako arcydzieło komiksu. Stało się jednak to, co oznajmiali mi już znajomi, którzy czytali „100 Naboi” w oryginalnych wydaniach – jakość spadła i najnowszy album jest słabszy niż poprzednie. 


Ogrom postaci, który wykreował Azarello, nie pomaga w lekturze i łatwo się w tym wszystkim pogubić, a może pogubił się i sam autor. Strasznie powoli wygasza opowieść, wykańczając po drodze bohaterów. Wydaje się to bezcelowe, bo wielki finał był już obecny w poprzednim, bardzo dobrym tomie i z powodzeniem historia mogłaby się już wtedy skończyć. Autorzy chcieli jednak dociągnąć opowieść do setnego numeru i niestety nie wyszło jej to na dobre. Znów najlepiej wypadają historie o maluczkich tego świata, którzy dostali się w tryby wielkiej organizacji. Rewelacyjna jest opowieść o Pipenie, murzyńskim chłopcu z biednej dzielnicy, namówionym do popełnienia morderstwa. To jednak tylko wątek poboczny, stanowiący tło dla historii niesnasków wewnątrz organizacji Trust, która stoi za wręczaniem tytułowych 100 naboi. 



Warstwa rysunkowa stoi w tej serii na najwyższym poziomie. Eduardo Risso jest w moich oczach geniuszem komiksu i trudno wskazać kogoś, kto spisałby się przy „100 Nabojach” lepiej niż on. Wpływy graffiti widoczne w jego rysunkach bardzo udanie podkreśla urbanistyczny wydźwięk tej historii. Genialnie prowadzi narrację graficzną, a ta wcale nie była łatwa do ugryzienia, bo Azzarello mnoży wątki jak pojebany. Wybitnie rysuje kobiety, które pod jego stalówką stają się ultra seksowne. Jeśli miałbym sam napisać kiedyś scenariusz gangsta/noir i mógłbym wybrać kto ma go narysować, to Risso byłby na samym szczycie listy.

Stałem się dużym fanem tego komiksu, więc smuci mnie nieco słabszy finał tej opowieści. Uważam jednak, że wcześniejsze tomy są wybitne i mimo wszystko powinniście sięgnąć po dzieło Azzarello i Risso, bo historia ta ma czytelnikowi sporo do zaoferowania. Zastanawiam się trochę: czy gdybym czytał całość naraz, odebrałbym ostatni tom inaczej? Możliwe, niemniej nie mam na to czasu. Obiecuję sobie jednak, że kiedyś ją tak przeczytam, bo bardzo lubię wracać do świata wykreowanego przez Azzarello. „100 Naboi” to najlepsze, co stworzył.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz