środa, 24 kwietnia 2019

Sambre. Yslaire



Czytałem komiks Yslaire’a trzeci raz w życiu i będę z nim obcował jeszcze nie raz. Uważam go za jeden z najlepszych albumów, jakie wyszły w serii Mistrzowie Komiksu. Mimo iż pierwsza jego część w oryginale ukazała się w 1986 roku, to czas obszedł się z nią bardzo łagodnie, więc pod każdym względem równie dobrze mogłaby zostać stworzona dzisiaj. Genialna jest tu zarówno warstwa plastyczna jak i narracja obrazem.

„Sambre” jest bardzo udanym połączeniem komiksu historycznego (akcja dzieje się w czasie Rewolucji lutowej 1848 roku) z grozą charakterystyczną dla starej szkoły, czy jak kto woli – horrorem gotyckim. Wydawca, nie chcąc wystraszyć czytelników, opisuje tę cechę posługując się słowem „mistyczny”. Niech i tak będzie. Obie te tematyki bardzo sprawnie się przecinają, oferując nam opowieść wymykającą się jednoznacznym klasyfikacjom. Mam jednak wrażenie, że miłośnicy gotyku będą najtrafniejszą grupą docelową. Nie zrozummy się źle, to nie jest dzieło retro, bo zarówno w warstwie plastycznej jak i narracyjnej czuć świeżość, ale jego poetyka daleka jest od typowego komiksu środka. Specyficzny, dobrze dozowany mrok sączy się z kart tej opowieści, ale nie uświadczymy tu wilkołaków czy wampirów. Cała groza tkwi gdzieś wewnątrz bohaterów i jest metaforycznie ukazana jako dziedziczna choroba, która objawia się tym, że jej nosiciel ma czerwone oczy.

Autorowi udało się idealnie oddać deliryczną atmosferę nadchodzącej klęski, która majaczy nad postaciami tego dramatu. Mamy tu szlachecką rodzinę, od wielu pokoleń naznaczoną wspomnianą rodową klątwą, a losy familii nierozerwalnie łączą się z historią Francji. Galeria postaci poszerzona jest też jednak o ludzi z niższych klas społecznych, co skutkuje świetnymi portretami innych kast tamtego okresu. Mimo iż historia rozpoczyna się na prowincji, to w późniejszych albumach ukazany jest też brud Paryża i panujące w nim nastroje rewolucyjne. Możemy odbierać opowieść o chorobie jako metaforę zagrożenia, jakie czyha na arystokrację – nieuchronną zagładę, która musi spaść na całą francuską szlachtę. To nie tylko horror. To historia o końcu pewnej epoki i to właśnie jest największą siłą dzieła Yslaire’a, dlatego będzie zapamiętane przez dekady jako arcydzieło komiksu.
Warstwa plastyczna idzie w zupełnie innym kierunku niż typowy komiks frankofoński. Zamiast realistycznej maniery mamy bardzo osobny styl. Królują tu semi-realistycznie narysowane postacie. Może są nawet nieco kreskówkowe? Paradoksalnie ten rodzaj rysunku nie powinien pasować do tego typu opowieści, a jednak wszystko bardzo dobrze ze sobą współgra. Grafikę uzupełnia mocna, barokowa kolorystyka, która idealnie podkreśla tematykę i kojarzy się z mrocznymi historiami w stylu Tima Burtona. Powiedziałbym nawet, że z twórczością Mario Bavy, mistrza włoskiego kina gotyckiego, ale to niepomiernie mniej znany autor. Zresztą strzelam, że filmy (obok literatury gotyckiej) były dla Yslaire’a nie lada inspiracją przy tworzeniu tego komiksu i jeśli miałbym umiejscowić gdzieś jego dzieło, to postawiłbym je właśnie między dziełami Bavy (ze wskazaniem na znakomite „Ciało i bicz” – polecam jeśli podobało Wam się „Sambre”), a kinem z wytwórni Hammer. Horrory te jednak nadgryzł ząb czasu i są dziś zjadliwe raczej tylko dla pasjonatów. Natomiast komiks Yslaire’a wyprzedza je o kilka długości jeśli chodzi o wartości artystyczne, a do tego nie zestarzał się ani na jotę.

„Sambre” doczekało się serii pobocznej zatytułowanej „Wojna Sambre’ów”. W cyklu tym ukazały się aż trzy albumy. To nie są złe komiksy, ale moim zdaniem nie powinny ujrzeć światła dziennego. Przede wszystkim gdzieś uleciała cała gotyckość oryginalnego albumu – historia rodu została po prostu wyeksploatowana niczym telenowela i nie pozostało w tych opowieściach za grosz tajemnicy. To rzeczy głównie o intrygach dworskich, które mogą się spodobać miłośnikom komiksu historycznego, ale nie tym, którzy szukają mroku charakteryzującego oryginalny album. Warstwa narracyjna, tak znakomita w pierwowzorze, tu mocno opiera się na słowie, przytłaczając czytelnika nawałem tekstu. Do zilustrowania tych części zostali zaproszeni inni artyści, którzy próbują naśladować styl Yslaire’a, przy czym bardziej kierują się w stronę rysunku realistycznego.
Udaje im się to, czasem nawet z dobrym skutkiem, ale w ostatecznym rozrachunku muszę przyznać, że wyszedł z tego niezamierzony kicz. Zaproszeni rysownicy to epigoni, którym brak talentu autora oryginału.

Jak wspomniałem we wstępie, czytałem „Sambre” już kilka razy i zawsze komiks ten robił na mnie duże wrażenie. Uważam, że jeśli interesujecie się medium, to nie możecie przejść obok tego albumu obojętnie. Owszem, to specyficzna rzecz, ale przy tym dzieło wybitne i strzelam, że docenią go nie tylko miłośnicy kostiumowego horroru, a każdy kto ceni dobre, niebanalne komiksy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz