wtorek, 11 grudnia 2018

Palcojad. Tom 1. Williamson/Henderson




Egmont eksploruje katalog Image i startuje z nową serią z ich stajni. „Palcojad” to opowieść o dziwnym miasteczku, w którym narodziło się najwięcej seryjnych zabójców na świecie. Ostatni potwierdzony przypadek dotyczy właśnie tytułowej postaci – bezwzględnego mordercy, który obgryzał ręce swoich ofiar. Do mieściny przyjeżdża pewien zawieszony w obowiązkach agent, wezwany przez kolegę próbującego rozwikłać zagadkę niezwykłej eskalacji seryjnych morderców na tym terenie.

Co ciekawe Palcojad został wypuszczony z więzienia – ława przysięgłych go uniewinniła – i teraz pomieszkuje w domu swoich rodziców, rzucając tym samym ponury cień na całą społeczność miasteczka. To również on będzie jednym z głównych bohaterów tego komiksu. Prócz wspomnianego agenta na pierwszy plan wychodzą też dwie niewiasty: kobieta szeryf, która w młodości chodziła na randki z tytułowym seryjniakiem i nastoletnia gotka, przejawiająca niezdrową fascynację lokalnymi mordercami. 



Chociaż opowieść o Palcojadzie pochodzi z Image, to szukając porównań sięgnę po komiksy Vertigo. To rzecz, która spokojnie mogłaby należeć do tego imprintu dla dorosłego czytelnika. Najwięcej jednak zawdzięcza filmom, bo skojarzenia od razu kierują mnie na „Milczenie Owiec” (nawet jest wspominane w dialogach) i „Miasteczko Twin Peaks”. Nie ma też co oszukiwać: byłby z tego komiksu przyzwoity serial dla Netflixa czy HBO i wydaje mi się, że tworząc tą historię autorzy mieli z tyłu głowy myśl o kasie jaką zainkasują, jeśli takowa ekranizacja dojdzie do skutku. I w tym momencie dowalę łychę dziegciu do beczki miodu. „Palcojad” wydaje się produktem kalkulowanym pod publiczkę. Mimo kontrowersyjnej tematyki mało w nim szaleństwa. To wszystko to tylko ograne, sprawdzone już w horrorowej popkulturze klisze. We wstępie Robert Kirkman chwali „Palcojada” za to, że to utwór niezależny, ale po prawdzie wcale tego nie czuć, bo twórcom najzwyczajniej brakuje odwagi, by wychodzić poza schematy. Wyjątkiem jest jeden bardzo fajny zeszyt, którego bohaterem jest nie kto inny jak sam Brian Michael Bendis, autentyczny słynny scenarzysta komiksowy, piszący niegdyś dla Marvela, a teraz dla DC, który przybywa do miasteczka by zebrać materiały do powieści graficznej o seryjnych mordercach. To tak uroczy i oryginalny pomysł, że morda cieszyła mi się przez całą lekturę tej części.



Mimo tego, że narzekam, to muszę przyznać, że fabuła „Palcojada” nie jest jednak taka zła. Po prostu daleko jej do arcydzieł i nie zrywa czapki, ale w ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że komiks czyta się bardzo przyjemnie. Może czytało by się go nawet lepiej, gdyby nie rysunki. Te są bowiem wyjątkowo paskudne. W większej części (bo mam wrażenie, że pod koniec jakby się nieco poprawiają, albo to ja się przyzwyczaiłem) wyglądają jak dzieło gościa, który dopiero co zaczyna uczyć się rysować na tablecie. To realistyczna kreska, ale tak nijaka, że trudno dostrzec w niej jakieś pozytywne elementy. Do tego dochodzą komputerowe kolory. Jak się pewnie domyślacie, wcale nie poprawiają sytuacji.

W ogólnym rozrachunku „Palcojad” jest pozycją przeciętną. Nie oznacza to jednak, że nie polubiłem tego komiksu. Wręcz przeciwnie. Jestem bardzo ciekaw co będzie dalej. Założę się, że jeśli sięgniecie po niego to też się wkręcicie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz