sobota, 3 listopada 2018

Mooreonomicon #6.2 Saga o Potworze z Bagien tom 2.



Potwór z Bagien został stworzony przez nieżyjących już Lena Weina i Berniego Wrightsona w latach 70. Robiona przez nich w trybie dwumiesięcznym seria dobiła zaledwie do 24 numerów. Po tym ciągu zeszytów ślad po Potworze zaginął i świat popkultury przypomniał sobie o nim dopiero w 1982 roku, gdy na ekrany kin weszła ekranizacja jego przygód autorstwa Wesa Cravena. Chcąc zarobić na odnowionej popularności Bagniaka postanowiono wznowić publikację cyklu. Nową odsłonę dociągnięto do 20 numeru i wtedy na scenę wszedł on. Cały w czerni, kudłaty, z długą brodą – młody angielski scenarzysta Alan Moore, który dziś uznawany jest za jednego z najważniejszych scenarzystów w historii komiksu.

Podobno Brytyjczyk wcale nie chciał pisać tej historii. Co bowiem można zrobić z tak niewiarygodnym od strony psychologicznej bohaterem jak inteligentny organizm stworzony z fragmentów bagna? To przecież postać żywcem wyjęta z jakiegoś kiepskiego odcinka o Scooby-Doo. Propozycja była jednak intratna, a scenarzysta chciał zacząć pracować na Amerykańskim rynku. Przejął więc serię i zaczął od sprzątania, a potem kreowania od nowa tła i psychologii bohatera – to właśnie te historie zawarte są w pierwszym tomie polskiej edycji, która zbiera dwa amerykańskie wydania zbiorcze.

Oryginalnie fabuła zakładała, że potworem jest naukowiec Alec Holland, który uległ wypadkowi w laboratorium, płonąc wpadł do bagna i w ten sposób zamienił się w roślinne monstrum. Na wstępie Moore postanowił dowalić bohaterowi, więc zabrał mu pozostałości człowieczeństwa. W zeszycie „Lekcja Anatomii” przedstawił teorię, według której Potwór nigdy nie był Hollandem, a tylko organizmem, który wchłonął jego świadomość i wspomnienia. Fakt, że nie był nigdy człowiekiem i nigdy już nie będzie, doprowadził bohatera do załamania i depresji, przenosząc historię o Potworze z Bagien na zupełnie inny poziom, na którym horror dekonstruowany jest przez pryzmat miotającego się wewnętrznie monstrum, które okazuje się wrażliwsze niż ludzie. To wszystko sprawia, że komiks ten to nie tylko botaniczny horror, bo odczytywany może być też jako traktat o szukaniu własnej tożsamości.

Drugi tom Polskiego wydania, w którym już bardziej świadom swojej natury Potwór kontynuuje mentalną odyseję, zbiera więcej krótkich opowieści, w których Moore odnosi się do różnych gatunków horroru – od opowieści o zombi, przez horror wilkołaczy, po opowieść o duchach. Warto też wspomnieć, że to właśnie w tych zeszytach debiutowała inna gwiazda komiksowego horroru – londyński mag Constantine znany z filmu i serii komiksowej „Hellblazer”, który zdaje się wiedzieć więcej na temat pochodzenia Potwora. Obiecuje zdradzić tajemnice, ale najpierw bohater musi wykonać dla niego kilka niebezpiecznych zleceń. Wszystkie te krótkie opowieści okazują się tylko preludium przed dłuższą historią, w której Brytyjczyk-okultysta odegra niebagatelną rolę. Nie będę zdradzał dokładnie o co chodzi, powiem tylko, że Potworowi przyjdzie odwiedzić samo piekło i stoczyć tam wielki bój o ratowanie wszechświata.

W opowieściach o Potworze z Bagien bardzo istotna jest warstwa narracyjna. Moore często korzysta przy swojej pracy ze strumienia świadomości, serwując czytelnikowi impresyjne, psychodeliczne sceny, które przedstawione są na znakomicie zakomponowanych planszach (z początku wydawały mi się nieco niedzisiejsze, ale przy drugim tomie doceniłem je już w pełni). To dzięki takim odważnym zabiegom komiks ten zyskał swoją sławę i w swoich czasach stał się kasowym hitem.

Trzeba też zaznaczyć, jak wielką rolę odegrał „Potwór…” w rozluźnieniu warunków publikacji komiksowych horrorowych historii, bowiem to w ramach tej serii ukazał się pierwszy zeszyt osadzony w uniwersum DC, który pozbawiony był znaczka Comics Code Authority – cenzurki, która miała świadczyć o tym, że to produkt przyjazny dla dzieci. Miało to dobitnie podkreślić, że czytelnicy obcują z produktem kierowanym bezpośrednio do dorosłych. „Potwór…” był też głównym powodem utworzenia imprintu Vertigo – linii komiksowej kierowanej do dorosłego czytelnika. Przez lata komiks ten był niedoścignionym wzorem tej marki, który naśladowali między innymi Neil Gaiman pisząc swojego „Sandmana” i Jamie Delano pracując przy „Hellblazerze”, ale to już zupełnie inna historia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz