wtorek, 18 września 2018

Conan. Narodziny legendy. Tom 1. Kurt Busiek




W kioskach króluje ostatnio kolekcja zbierająca stareńkie komiksy o Conanie. Chciałbym ją zbierać (co za nazwiska pracowały przy tej serii! sami klasycy!), ale za bardzo nadszarpnęło by to mój budżet i nie miałbym kasy na nowości. Cóż, kupię całość gdy wygram w totka. Tymczasem Egmont wprowadził na półki księgarskie nowocześniejsze spojrzenie na Conana. Tworzoną w poprzedniej dekadzie serie, którą pisał Kurt Busiek.

Jestem fanem Conana, ale nie czytałem książek o nim – zawsze obcowałem z nim za pomocą innego medium, filmu lub komiksu. Z tego co zrozumiałem, Busiek adaptuje oryginalne opowieści o Conanie, ale ingeruje w treść sprawiając by sprawiały wrażenie ułożonych w chronologicznej kolejności. Poznajemy więc Conana, jako kilkuletniego dzieciaka żyjącego wraz ze swoim ludem w Cymerii, a potem kolejno, jako coraz starszego nastoletniego awanturnika, niewolnika w Hiperborei a w końcu jako złodzieja. Wszystko zostało połączone bardzo zgrabnie i szczerze powiem, że nieźle bawiłem się w trakcie lektury. Busiek podszedł do pracy nad tym komiksem od bardzo literackiej strony i jego narracja jest gęsta od tekstu, który jednak trochę spowalnia akcje w scenach w których Conan robi rozpierduchę. Dla jednych będzie to plusem, bo dzięki temu komiks ten czyta się długo, innych nawał literek może denerwować, ale zaznaczam, że nie wpływa to na narrację obrazem, która jest przyzwoicie poprowadzona. 



Już w trakcie lektury wiedziałem, że pisząc o warstwie graficznej będę rozdarty. Rysunkami zajęło się kilku twórców, wszyscy prezentują przyzwoity poziom, ale szczerze przyznam, że to nie jest album po który sięgnąłbym ze względu na grafy. To trochę boli, bo wydaje mi się, że Conan zasługuje na więcej. Najlepiej ze wszystkich wypadają realistyczne rysunki Carla Norda, które doprawione zostały ciemnymi kolorami, ale do jakości, dajmy na to Frazetty jest mu bardzo daleko. Skoro już jesteśmy przy barwach to nakładał je Dave Stewart – to nazwisko mnie elektryzuje, bo to jeden z najlepszych rzemieślników (Hellboy, Czarny Młot) którzy za wielką wodą pracują przy nakładaniu kolorów. Niestety, aż musiałem sprawdzić czy to ten sam Dave Stewart, bo wyszło po prostu tragicznie. Autor zmienił technikę i na Conana nałożył komputerowe barwy imitujące malarski styl. Nie udało się. Nawet ślepy nie nabierze się na to, że te kolory są nałożone farbami. Wszystko śmierdzi cyfrą i wychodzi bardzo nienaturalnie. Najgorzej jest w środkowej części niniejszego tomu (historia dziejąca się w Hiperborei), gdzie kolory to po prostu okropny, drażniący kicz, którego nie da się już odzobaczyć. 


Mimo marudzenia, muszę przyznać, że podobał mi się ten komiks. Umiarkowanie, ale jednak podobał i na pewno sięgnę po następne tomy. A jak już jesteśmy przy Conanie, to ostatnio niusy zelektryzowało info, że Cymeryjczykiem teraz ma zająć się Jason Aaron. Mam nadzieję, że Egmont to wyda i na ten komiks czekam jeszcze bardziej, niż na następny tom wersji Busieka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz