środa, 22 sierpnia 2018

Corto Maltese tom 7. Baśń Wenecka. Hugo Ptratt



Corto Maltese to już legenda. Stworzony przez nieżyjącego już Hugo Pratta marynarz, awanturnik, okazjonalnie pirat, dla europejskiego komiksu jest wręcz postacią pomnikową (mówię całkiem serio, o to jego pomnik w Angouleme: klik ). Nakreślony już kilka dekad temu cykl o jego przygodach nie przestaje zachwycać czytelników do dziś. Seria ta była już wydawana w Polsce przez wydawnictwo Post, które rzuciło na rynek wiele lat temu na chybił trafił kilka albumów o Corto. Oficyna ta nie wydała jednak wszystkiego. Dziś, za sprawą Egmontu polscy czytelnicy w końcu mogą poznać jego losy po kolei, album po albumie. Tym razem w moje ręce trafiła siódma, już kiedyś wydana odsłona tej serii. 


Rzecz rozgrywa się w 1921 roku w Wenecji. Kierując się tropami jakie przekazał mu w liście zmarły przyjaciel, a zarazem ekscentryczny pisarz, Corto stara się odnaleźć tajemniczy klejnot zwany Obojczykiem Salomona. Przygoda stanie się bardzo dziwna – nawet jak na naszego bohatera – i rozgrywać się będzie na pograniczu jawy i snu. Corto będzie towarzyszyć cała gama pobocznych bohaterów – od weneckiej biedoty po wysoko postawionych szlachciców. Często kończą źle, ale taki ich los, że muszą odegrać w tej historii swoje role. Opowieść jest też naszpikowana mistycznymi znakami, i wiekowymi tajemnicami, których poznawanie jest prawdziwą przyjemnością.

 „Baśń Wenecka” - bo taki nosi tytuł ta część- to flagowa opowieść o przygodach Corto. Czytałem ją już w pierwszym wydaniu, i muszę zaznaczyć, że to jeden z tych jego wojaży za które pokochałem albumy o jego losach. Wenecja ukazana w tym komiksie staje się miejscem mistycznym, w którym przecinają się różne tajemne kulty dawnych wieków. Czytelnik, podobnie jak bohater zostaje wessany przez tajemną układankę, i odsłania jej kolejne części. Na próżno szukać w niej jednak żelaznej logiki, bo jak twierdzi sam Corto: „lepiej, jeśli nie będę próbował tego zrozumieć, bo mógłbym odkryć, że jestem stworzony z tej samej materii co sny”. Jak sugeruje już tytuł to baśń, historia utkana z marzeń, wytwór bogatej wyobraźni Pratta. Co za tym idzie mniej tu historycznych postaci niż zazwyczaj.

Powtarzam to w każdej recenzji albumów o Corto – jego autor jest prawdziwym mistrzem komiksu. Jego swobodna, nonszalancka kreska jest nie do podrobienia – choć próbowali ją podrabiać najwięksi z Frankiem Millerem i Mikiem Mignolą na czele. Piórko w jego rękach stawało się magicznym przedmiotem, dzięki któremu ożywał unikalny świat pełen przygód i niebezpieczeństw. Warto zaznaczyć, że w oryginale komiksy te podawane były w czerni i bieli – my dostajemy wersję koloryzowaną. Na początku utyskiwałem na barwy, ale teraz już się przyzwyczaiłem i łykam edycje Egmontu jak młody pelikan. 

Wraz z „Baśnią Wenecką” która jest siódmą odsłoną przygód Corto dotarliśmy do półmetka, bo wszystkich albumów ma być czternaście. Z utęsknieniem wypatruję następnej części, bo losy tego marynarza są bardzo bliskie mojemu sercu. Co by się nie działo to zawsze dam się namówić na przeczytanie o jego kolejnych perypetiach, tym bardziej, że czuć w tym cyklu, że Pratt z każdym albumem stawał się coraz lepszy w komiksowym fachu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz