środa, 1 sierpnia 2018

BBPO: Plaga Żab Tom 2



Na księgarskie półki trafił w końcu bardzo oczekiwany przeze mnie drugi tom (trzeci licząc BBPO 1946-1948) spin offu „Hellboya”: „BBPO: Plaga Żab”. Seria opowiada o losach Biura Badań Paranormalnych, które po odejściu Piekielnego Chłopca, musi bez niego mierzyć się z tytułową „Plagą Żab”, czyli wzmożoną aktywnością quasilovcraftiańskich stworów, które coraz częściej zaczynają niepokoić Stany Zjednoczone. Wszystko zaczęło się na łamach regularnej serii i teraz jest jedynie twórczo rozwijane na łamach tego pobocznego wydawnictwa. 



Tym razem Mike Mignola, twórca regularnego cyklu o Hellboyu zajął się tylko nadzorem prac nad serią, a obowiązki scenarzysty przekazał Johnowi Arcudiemu. To był strzał w dziesiątkę, bo historie te nie tylko trzymają się kupy, ale swobodnie mogą konkurować z oryginalnym ciągiem zeszytów o Piekielnym Chłopcu. Seria o działalności Biura Badań Paranormalnych i Obrony, jest ewenementem na rynku, który udowadnia, że odcinanie kuponów od znanej marki wcale nie musi być tylko kiepską, wtórną franczyzą, bo wiele wnosi do uniwersum Hellboya. Powiem szczerze, że wciągnąłem się w te opowieści tak bardzo, że dziś nie wyobrażam sobie głównej serii bez tego co zaoferowało poszerzenie tej historii w BBPO. Znajdziemy tu całą galerię zajebistych bohaterów, których ni jak nie dało rozbudować się w regularnej serii. Również wątki rozpoczęte w pierwszych tomach Hellboya znajdują tu znakomite rozwinięcie i dziś wydaje mi się, że pozostawienie ich byłoby całkiem bez sensu.



Warto wspomnieć, że w tym tomie pojawia się kolejny nowy członek biura. Kapitan Bejamin Daimio, były komandos, ożywieniec który wrócił do życia po jakiejś nieudanej akcji zbrojnej – jego losy nie są do końca wyjaśnione, więc pewnie jeszcze wiele przed nami. Bohater ten staje się kluczową postacią akcji kręcącej się wkoło zaaranżowanej na wielką skalę wojnie z tytułowymi ludźmi-żabami oraz wzorem dla Rogera (czyli homonkulusa pracującego w BBPO), który dzięki jego wpływowi staje się znakomitym żołnierzem.

Większość tomu zilustrował Guy Davis i muszę przyznać, że jest znakomity w tym co robi. Jedynym jego grzechem jest to, że nie jest Mignolą, ale trzeba przyznać, że jest autorem o równie charakterystycznej kresce. W jego rysunkach jest coś europejskiego i wcale nie musi naśladować swojego wielkiego kolegi by jego prace wypadały znakomicie pod genialnymi kolorami Dave'a Stewarta. Bardzo proszę drodzy wydawcy – niech ktoś wypuści u nas „The Marquis”, autorską serię Davisa, bo coś mi mówi, że komiks który wyszedł spod ręki takiego artysty, to może być nie lada sztos. Zerknijcie tylko na przykładowe plansze, które wskazują, że mamy do czynienia z horrorową perełką : kliku klik


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz