Na księgarskie półki trafił w końcu
bardzo oczekiwany przeze mnie drugi tom (trzeci licząc BBPO 1946-1948) spin
offu „Hellboya”: „BBPO: Plaga Żab”. Seria opowiada o losach
Biura Badań Paranormalnych, które po odejściu Piekielnego Chłopca,
musi bez niego mierzyć się z tytułową „Plagą Żab”, czyli
wzmożoną aktywnością quasilovcraftiańskich stworów, które
coraz częściej zaczynają niepokoić Stany Zjednoczone. Wszystko
zaczęło się na łamach regularnej serii i teraz jest jedynie
twórczo rozwijane na łamach tego pobocznego wydawnictwa.
Tym razem Mike Mignola, twórca
regularnego cyklu o Hellboyu zajął się tylko nadzorem prac nad
serią, a obowiązki scenarzysty przekazał Johnowi Arcudiemu. To był
strzał w dziesiątkę, bo historie te nie tylko trzymają się kupy,
ale swobodnie mogą konkurować z oryginalnym ciągiem zeszytów o
Piekielnym Chłopcu. Seria o działalności Biura Badań
Paranormalnych i Obrony, jest ewenementem na rynku, który udowadnia,
że odcinanie kuponów od znanej marki wcale nie musi być tylko
kiepską, wtórną franczyzą, bo wiele wnosi do uniwersum Hellboya.
Powiem szczerze, że wciągnąłem się w te opowieści tak bardzo,
że dziś nie wyobrażam sobie głównej serii bez tego co
zaoferowało poszerzenie tej historii w BBPO. Znajdziemy tu całą
galerię zajebistych bohaterów, których ni jak nie dało rozbudować
się w regularnej serii. Również wątki rozpoczęte w pierwszych
tomach Hellboya znajdują tu znakomite rozwinięcie i dziś wydaje mi
się, że pozostawienie ich byłoby całkiem bez sensu.
Warto wspomnieć, że w tym tomie
pojawia się kolejny nowy członek biura. Kapitan Bejamin Daimio,
były komandos, ożywieniec który wrócił do życia po jakiejś nieudanej akcji zbrojnej – jego losy nie są do końca wyjaśnione, więc
pewnie jeszcze wiele przed nami. Bohater ten staje się kluczową
postacią akcji kręcącej się wkoło zaaranżowanej na wielką
skalę wojnie z tytułowymi ludźmi-żabami oraz wzorem dla Rogera (czyli homonkulusa pracującego w BBPO), który dzięki jego wpływowi staje się znakomitym żołnierzem.
Większość
tomu zilustrował Guy Davis i muszę przyznać, że jest znakomity w
tym co robi. Jedynym jego grzechem jest to, że nie jest Mignolą,
ale trzeba przyznać, że jest autorem o równie charakterystycznej
kresce. W jego rysunkach jest coś europejskiego i wcale nie musi
naśladować swojego wielkiego kolegi by jego prace wypadały
znakomicie pod genialnymi kolorami Dave'a Stewarta. Bardzo proszę
drodzy wydawcy – niech ktoś wypuści u nas „The Marquis”,
autorską serię Davisa, bo coś mi mówi, że komiks który wyszedł
spod ręki takiego artysty, to może być nie lada sztos. Zerknijcie
tylko na przykładowe plansze, które wskazują, że mamy do
czynienia z horrorową perełką : kliku klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz