poniedziałek, 14 maja 2018

Punisher Max tom 4 Garth Ennis


Garth Ennis jest w naszym kraju jednym z najpopularniejszych anglosaskich scenarzystów. Irlandczyk słynie z niewybrednego, często rynsztokowego humoru, ale przy tym konstruuje bardzo dobre fabuły. Pisząc Punishera odrobił prace domową, przestał się zgrywać i wysmażył znakomite opowieści, które mocno odstają od tego co prezentował przykładowo w sztandarowym dla swojej twórczości „Kaznodziei”.

Frank Castle znany również jako Punisher to były żołnierz, którego rodzina została przypadkowo zlikwidowana przez mafię. Bohater poprzysiągł zemstę i od tamtego czasu i na własną rękę walczy z przestępczością. Przez lata nieuchwytny stał się miejską legendą budzącą grozę we wszelkiej maści bandziorach. Co istotne Ennis nie gmerał w mitologii Punishera i nie uczynił go (jak to kilka razy miało miejsce) byłym policjantem. Pozostawił go weteranem z Wietnamu, co sprawia, że jego rys psychologiczny pozostaje taki jak w klasycznych historiach.



Czuć, że Ennis jest fanem Punishera, i podchodzi do pisania tych opowieści z dużym szacunkiem. Powstrzymuje się od swoich głupawych żartów tak skutecznie, że tym razem w całym tomie nie znajdziemy nic śmiesznego. Ta odsłona to dwie pełnokrwiste sensacyjne historie. Z pośród innych opowieści o Punisherze wyróżniają się tym, że ważną rolę odgrywają w nich kobiety. W pierwszej historii, wraz z pewną dzielną agentką będzie ścigał rosyjskiego zbrodniarza wojennego zwanego Człowiekiem z Kamienia. W drugiej przyjdzie mu się zmierzyć z wdowami po mafijnych żołnierzach, które planują na nim zemstę za zabicie ich mężów.

Najgorzej z całego albumu prezentuje się warstwa graficzna. Nie to żeby Leandro Fernandez i Lan Medina byli złymi rzemieślnikami, ale ich prace, przynajmniej pod komputerowymi kolorami (zawarte na ostatnich stronach szkice wyraźnie sugerują, że ich rysunki znacznie lepiej wyglądają saute), nie wypadają najlepiej. Takie jednak mamy czasy, że na komiksy głównego nurtu nakłada się cyfrowe barwy i moje marudzenie nic nie zmieni. 



Przyznam, że jestem fanem Punishera od najmłodszych lat, przez co bardzo dużo wymagam od albumów o jego przygodach. Ennis już raz mnie zawiódł, pisząc miniserię „Witaj w domu Frank”, którą stworzył w charakterystycznym dla siebie śmieszkowatym stylu. Na szczęście obecnie prezentowane historie to osobny ciąg zeszytów, pochodzący z Marvelowskiego imprintu Max i ich charakter różni się od tamtej opowieści. Zawarte w tym tomie scenariusze są bardzo solidnie napisane i całą serię z ręką na sercu mogę polecić nie tylko fanom Ennisa, a każdemu kto chciałby przeczytać dobry komiks sensacyjny. O miłośnikach Punishera nawet nie wspominam, bo zapewne domyślają się, że dla nich to lektura obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz