Niniejszy tomik to pierwsza odsłona
przygód Moon Knight'a jaka w ogóle ukazała się w naszym kraju. Ja
sam, podczas swojej podróży przez świat komiksu nie miałem nigdy
okazji czytać jakiejkolwiek pozycji z tym bohaterem. W katalogu
Marvela to postać dość niszowa, o której nie robi się filmów i
nie sprzedaje ton związanych z nią zabawek, ale mimo wszystko
posiadająca swoją bazę wiernych fanów, więc co jakiś czas
docierały do mnie informacje, że to seria którą warto się
zainteresować.
Zebrany w tym tomie ciąg zeszytów
napisał Warren Ellis, twórca w naszym kraju znany głównie za
sprawą szalonego autorskiego cyklu „Transmetropolitan”, jednak
dość często pracujące też jako scenarzysta komiksów
super-bohaterskich i są one uznawane za dobre.
Znajdujące się w tym albumie historie
to krótkie opowieści ukazujące nocne, bohaterskie wyczyny
tytułowego Moon Knight'a, który broni Nowy Jork przed falą
przestępczości. Spośród stert komiksów Marvela wyróżnia je
mroczna atmosfera, której próżno szukać w innych tytułach tego
wydawcy. Oczywiście, brutalny i równie posępny jest cykl o
Daredevilu, jednak Moon Knight znacząco się od niego różni, bo w
ogóle nie porusza tematu prywatnego życia bohatera. To nie
kameralny dramat, a super-bohaterska pulpa skąpana w mroku ciemnych
ulic. Dodatkowo opowieść w interpretacji Ellisa jest dość mocno
oniryczna, co dość trafnie współgra z genezą tej postaci, gdyż
bohater jest wcieleniem egipskiego boga księżyca, który, według
starożytnych wierzeń chronił nocnych podróżnych przed
czychającym na nich niebezpieczeństwem. Daje to duże pole do
popisu rysownikowi, który wyciąga z tej opowieści wszystko co
najlepsze w ilustracjach związanych z komiksem super-bohaterskim.
Za warstwę graficzną tego tomu
odpowiedzialny jest irlandzki rysownik Declan Shalvey. Powierzenie mu
tej serii było bardzo trafnym wyborem. Mimo iż artysta korzysta w
swej pracy z komputera, to jego utrzymane w duchu komiksu
realistycznego ilustracje i kolory, są dostatecznie mroczne i
idealnie podkreślają atmosferę nocnych eskapad odzianego w biel
Pana Knighta (gdyż tak każe się tytułować ludziom nasz bohater).
Narracja wizualna poprowadzona jest czytelnie i prosto, ale przy tym
efektownie. Najwięcej dobrego rzemiosła kryje się jednak w scenach
w których Shalvey portretuje bardziej oniryczne sekwencje, gdyż
może się wtedy wykazać i przedstawić odważniejsze kompozycje
plansz. Wychodzi mu to genialnie i czuć, że jest wtedy w swoim
żywiole.
Na tle opasłych wydań zalewających
nasz rynek „Moon Knight” jest drobiazgiem, którego
lektura starczy ledwie na krótki wieczór. Historia nie ma szans
szczególnie się pogłębić, bo to co otrzymujemy, to niepowiązane
ze sobą epizody, ale przyznam, że to co dostałem jest całkiem
dobre. Martwi mnie jedynie fakt, że cała para poszła w gwizdek, bo
za następny tom są odpowiedzialni zupełnie inni autorzy. Wydaje mi
się, że Ellis i Shalvey nawet nie zdążyli się przy tym bohaterze
rozkręcić, a już zakończyli przy nim pracę. Pozostaje mieć
jedynie nadzieję, że ich następcy dosięgną wysoko zawieszonej
poprzeczki, i może w końcu osadzą tę postać w jakiejś większej
intrydze. Ten tom mi się co prawda podobał, ale odkładałem go na
półkę z dużym niedosytem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz