poniedziałek, 19 lutego 2018

Moon Knight - Z martwych Warren Ellis i Declan Shalvey



Niniejszy tomik to pierwsza odsłona przygód Moon Knight'a jaka w ogóle ukazała się w naszym kraju. Ja sam, podczas swojej podróży przez świat komiksu nie miałem nigdy okazji czytać jakiejkolwiek pozycji z tym bohaterem. W katalogu Marvela to postać dość niszowa, o której nie robi się filmów i nie sprzedaje ton związanych z nią zabawek, ale mimo wszystko posiadająca swoją bazę wiernych fanów, więc co jakiś czas docierały do mnie informacje, że to seria którą warto się zainteresować.

Zebrany w tym tomie ciąg zeszytów napisał Warren Ellis, twórca w naszym kraju znany głównie za sprawą szalonego autorskiego cyklu „Transmetropolitan”, jednak dość często pracujące też jako scenarzysta komiksów super-bohaterskich i są one uznawane za dobre. 



Znajdujące się w tym albumie historie to krótkie opowieści ukazujące nocne, bohaterskie wyczyny tytułowego Moon Knight'a, który broni Nowy Jork przed falą przestępczości. Spośród stert komiksów Marvela wyróżnia je mroczna atmosfera, której próżno szukać w innych tytułach tego wydawcy. Oczywiście, brutalny i równie posępny jest cykl o Daredevilu, jednak Moon Knight znacząco się od niego różni, bo w ogóle nie porusza tematu prywatnego życia bohatera. To nie kameralny dramat, a super-bohaterska pulpa skąpana w mroku ciemnych ulic. Dodatkowo opowieść w interpretacji Ellisa jest dość mocno oniryczna, co dość trafnie współgra z genezą tej postaci, gdyż bohater jest wcieleniem egipskiego boga księżyca, który, według starożytnych wierzeń chronił nocnych podróżnych przed czychającym na nich niebezpieczeństwem. Daje to duże pole do popisu rysownikowi, który wyciąga z tej opowieści wszystko co najlepsze w ilustracjach związanych z komiksem super-bohaterskim. 


Za warstwę graficzną tego tomu odpowiedzialny jest irlandzki rysownik Declan Shalvey. Powierzenie mu tej serii było bardzo trafnym wyborem. Mimo iż artysta korzysta w swej pracy z komputera, to jego utrzymane w duchu komiksu realistycznego ilustracje i kolory, są dostatecznie mroczne i idealnie podkreślają atmosferę nocnych eskapad odzianego w biel Pana Knighta (gdyż tak każe się tytułować ludziom nasz bohater). Narracja wizualna poprowadzona jest czytelnie i prosto, ale przy tym efektownie. Najwięcej dobrego rzemiosła kryje się jednak w scenach w których Shalvey portretuje bardziej oniryczne sekwencje, gdyż może się wtedy wykazać i przedstawić odważniejsze kompozycje plansz. Wychodzi mu to genialnie i czuć, że jest wtedy w swoim żywiole. 


Na tle opasłych wydań zalewających nasz rynek „Moon Knight” jest drobiazgiem, którego lektura starczy ledwie na krótki wieczór. Historia nie ma szans szczególnie się pogłębić, bo to co otrzymujemy, to niepowiązane ze sobą epizody, ale przyznam, że to co dostałem jest całkiem dobre. Martwi mnie jedynie fakt, że cała para poszła w gwizdek, bo za następny tom są odpowiedzialni zupełnie inni autorzy. Wydaje mi się, że Ellis i Shalvey nawet nie zdążyli się przy tym bohaterze rozkręcić, a już zakończyli przy nim pracę. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że ich następcy dosięgną wysoko zawieszonej poprzeczki, i może w końcu osadzą tę postać w jakiejś większej intrydze. Ten tom mi się co prawda podobał, ale odkładałem go na półkę z dużym niedosytem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz