Tekst kończący moją przygodę z "Jednorożcem". Jeśli nie mieliście jeszcze w rękach tej serii to zachęcam by najpierw zajrzeć do recenzji tomu 1 i 2.
Gdy w końcu dotarło do mnie, że muszę napisać następny tekst o tej serii, złapałem się za głowę. Najłatwiej byłoby go kopnąć z półobrotu, ale wewnętrzny głos podpowiada mi, że postąpiłbym wobec "dzieła" Gabelli i Jeana nieuczciwie. Nie uprzedzajmy jednak faktów... Spróbujmy oddać temu komiksowi sprawiedliwość i zacznijmy od początku.
Jednorożec to enfant terrible frankofońskiej oferty Taurusa. Komiks kuriozalny - aż trudno uwierzyć, że ktoś w ogóle zdecydował się go u nas wydać. Jego niezwykłość nie leży jednak w tym, że jest to komiks dziwny (acz to też jest prawdą) czy awangardowy (awangardowy na pewno nie jest - zaręczam). Teoretycznie to cykl przynależny do głównego nurtu. Pozornie sprawia wrażenie opowieści płaszcza i szpady wymieszanej z fantasy, ale tak karkołomnie opowiedzianej, przeszarżowanej i pokręconej, że trudno ją jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz