sobota, 25 czerwca 2011

Paryż - Sempé


Album do recenzji podesłało wydawnictwo Czuły Barbarzyńca
. Bardzo dziękuję.



Współcześni komiksowi twórcy, szukając form ekspresji, zwracają się najczęściej w stronę narracji filmowej - to dla nich bliskie i naturalne. Zazwyczaj nie pochwalam tego, a może raczej wypadałoby rzec, że jestem tym zmęczony… W każdym razie dlatego tak zaintrygował mnie album Jean-Jacques`a Sempégo, który - jak zrozumiałem po recenzji Maćka Gierszewskiego - robi coś wręcz odwrotnego: odchodzi od narracji sekwencjami obrazów i wraca formalnie do wymowy grafiki…


CZYTAJ DALEJ NA KOLOROWYCH ZESZYTACH>>>


czwartek, 23 czerwca 2011

Ewangelia według Jezusa Chrystusa - José Saramago

Książkę do recenzji udostępniło wydawnictwo Rebis. Dziękujemy.


Dziwna sprawa. Lektura blisko połowy omawianej książki była drogą - jakżeby inaczej - krzyżową. Nie wiem co zawiniło: czy styl, czy moje nastawienie, ale już układałam zjadliwe zdania, którymi miałam ją zmieszać z błotem i kilogramem mułu. Robiłam to jednak na próżno, bo Ewangelia według Jezusa Chrystusa okazała się być pozycją specyficzną, ale zdecydowanie interesującą.

Słowem wstępu muszę zaznaczyć, że jestem do religii nastawiona źle - od wojującego ateizmu przeszłam do fazy obojętności - więc w żaden sposób nie może mnie treść powieści Saramago oburzać, ale nietrudno mi zrozumieć, dlaczego w przypadku chrześcijan obraza jest kolosalna. Uczłowieczać Jezusa chciało już wielu, z lepszym lub gorszym skutkiem; dyskusyjność jego ofiary, natura Boga poświęcającego własnego syna, nie wiadomo właściwie po kiego grzyba, to praktycznie samograj. Można zmieniać wymowę kanonicznych tekstów w stopniu umiarkowanym, albo jechać po bandzie. Ale z takim obrazem Boga i Diabła w literaturze jeszcze nie miałam do czynienia, mimo że Stary Testament aż się o to prosi. Richard Dawkins, najbardziej znany naukowiec - wojujący ateista, powiedział: "Bóg starotestamentowy jest najprawdopodobniej najbardziej nieprzyjemną postacią w starożytnej fikcji literackiej, zazdrosny i dumny z tego, bezlitosny, niesprawiedliwy, nieprzebaczający dziwoląg. Mściwy i żądny krwi, uciskający różne grupy etniczne, antyfeministyczny homofob i rasista, infantylny ludobójca, synobójca, nieznośny, megalomański, sadomasochistyczny i rozkapryszony, wrogo nastawiony tyran "

Nie wiem czy Dawkins czytał Ewangelię, ale obraz Boga stworzony przez Jose Saramago pasuje idealnie. Do tych jakże miłych sercu cech, dodać można jeszcze tchórzostwo i chorą ambicję. U Saramago Bóg nie jest bowiem jedynym, wszechwładnym stwórcą, który może sobie robić co chce na całej Ziemi. Jest tylko bogiem Hebrajczyków, jednym z wielu w panteonie, nie najsilniejszym, pełnym zawiści i żądzy władzy, zbyt tchórzliwym, żeby zagarnąć terytoria innych bogów, więc musi posłużyć się człowiekiem. Jak wielu bogów przed nim, płodzi sobie syna na Ziemi, wybierając zresztą Marię i Józefa zupełnie przypadkowo, traktując ich, jak i wszystkich ludzi, przedmiotowo i lekceważąco. Życie publiczne i śmierć Jezusa są zabiegami marketingowymi, dzięki którym Bogu przybędzie władzy, wyznawców i potęgi. Skutkiem całej tej szopki jest cała litania strasznych śmierci i tortur, morza krwi i wnętrzności, popełnianych przez wieki w jego imię, z czego Bóg makiawelicznie zdaje sobie sprawę i nie spędza mu to snu z powiek. Jezusowi wręcz przeciwnie, ale nie ma on wyboru. Mógł przeciwstawić się na początku, ale kiedy już raz się ukorzył, klamka zapadła. Bardziej pozytywne wrażenie sprawia Diabeł, który zresztą podpina się pod korzyści z ekspansji swego antagonisty, ale jest w stanie z nich zrezygnować w zamian za jego przebaczenie, które mogłoby wymazać przeszłe i przyszłe zło. Jednak Bóg, który "wdycha z rozkoszą zapachy rzezi", ani myśli naprawiać świata. Po rozczarowującej, trwającej 40 dni i nocy dyskusji, Jezus stwierdza, że "Boga odróżnia od Diabła tylko broda". No i może jeszcze ruchanie owiec.

Powieść napisana jest zawiłym, ewangelicznym stylem, w którym zdania potrafią ciągnąć się całymi stronami, łącząc opisy z dialogami oddzielanymi przecinkami. Raz na jakiś czas autor-ewangelista wtrąca coś, co przypomina nam, że rzecz pisana jest z dzisiejszej perspektywy. Sprytnie przemycony ironiczny humor atakuje kilka razy, uśpiony dyskursem czytelnik może solidnie prysnąć śliną na kwiatki w rodzaju "O jakim demonie mówisz, O Pasterzu, z którym mój syn przebywał cztery lata (...), Aha, Pasterz, Znasz go, Chodziliśmy do jednej szkoły." Anioł w roli inkuba, wykorzystującego siostrę Jezusa, jednocześnie wyjawiając jego matce tajemnice boskie, czy komiczna dyskusja Chrystusa z Bogiem i Diabłem na środku jeziora, to też niepokojąco zabawne fragmenty. Poza tym jednak, szczególnie w pierwszej części książki, niezwykle monotonny, wręcz mantryczny styl potrafi odrzucić. Nie mam pewności, czy bym przez niego przebrnęła, gdyby nie konieczność napisania recenzji. Ale przekonałam się, że warto, bo książka nie dość, że dostarcza ambitniejszej rozrywki, to jeszcze dużo materiału porównawczego do przemyśleń, nawet dla takiego bezbożnika jak ja.

Ewangelia według Jezusa Chrystusa to moje pierwsze spotkanie z twórczością niedawno zmarłego noblisty, którego dzieła, przeglądane pobieżnie wydawały mi się pretensjonalne. Jednak skoro ta powieść, mimo początkowych obiekcji, tak bardzo mnie przekonała, sięgnę wreszcie po inne utwory. Mam nadzieję, że podjęte tematy będą potraktowanie z równie przewrotnym dystansem jak w Ewangelii.


Tekst by Lilandrah


Nowe wydanie Rebisu jest bardzo gustowne, szczególnie podoba mi się kryjąca się pod obwolutą, płócienna, czarna okładka z tłoczonymi napisami.



KUP

sobota, 18 czerwca 2011

Kolorowe Zeszyty vol.2


"Tylko bufon może powiedzieć, że jest spełniony
..."

- stare klingońskie przysłowie



Zawsze chciałem pisać o komiksach dla tych, którzy na co dzień ich nie czytają. Moje recenzje komiksowe często pisane są językiem okołofilmowym, nie boję się też bezpośrednich porównań do filmu, malarstwa czy literatury. Cieszyłem się zawsze, gdy namówiłem kogoś do sięgnięcia po tę czy inną pozycję. Jednak - tak samo jak w przypadku mojego pisania o muzyce - nigdy nie traktowałem swojego czytelnika jak idioty... i chyba dlatego, oprócz laików, moje recenzje zainteresowały w końcu ludzi na co dzień obcujących z komiksem.

Od kilku tygodni jak echo pętli się z TV okropny, bełkotliwy monolog Nowickiego, zaczynający się od słów "tylko bufon może powiedzieć, że jest spełniony"... powiem szczerze, że z biegiem lat, mimo wiecznego wiatru w oczy i chronicznego braku kasy, czuję się coraz bardziej spełniony. Z dumą informuję Was, że Kuba Oleksak zaproponował mi współpracę przy komiksowym serwisie Kolorowe Zeszyty. Radość jest tym większa, że to chyba jedyny tego typu serwis, który czytam na co dzień. Moje częste wizyty spowodowane są zapewne faktem, że serwis znajduje się po sąsiedzku, w bliskiej mi blogosferze, nie mniej cieszy mnie to, że właśnie dla Kolorowych przyjdzie mi pisać... Cieszy mnie również fakt, że w tym samym czasie do serwisu trafili inny ludzie, których teksty (niekoniecznie komiksowe) osobiście bardzo cenię: kilka dni temu debiutował tam prowadzący blog Kopiec Kreta Maciej Gierszewski a w najbliższym czasie pierwsze teksty opublikuje jeden z moich ulubionych dziennikarzy filmowych, Marcin Zembrzuski*. Co ciekawe, wszyscy raczej wywodzimy się spoza fandomu czy popularnej ostatnio tzw kultury nerdowskiej (nie lubię star wars!). Podejrzewam, że zaczyna się ciekawy okres dla dziennikarstwa** komiksowego i wydaje mi się, że może uda nam się przyciągnąć do tego medium kilku nowych czytelników, a starym wyjadaczom pozwolimy spojrzeć na wiele aspektów inaczej ...

KOLOROWE ZESZYTY
(klik)

*widzę że właśnie opublikował u siebie artykuł o jednym z moich ulubionych reżyserów:)

** czy jak kto woli - cwelodziennikarstwa

Mój Syn - Olivier Schrauwen


Komiks do recenzji podesłało wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy . Bardzo dziękuję.


Przeciętny współczesny twórca komiksowy, gdy chce być uznany za awangardowego, zrobić komiks skrajnie artystyczny - niepokojący tak w formie, jak i w treści - odwoła się do Lyncha i Cronenberga (wymiennie: Burnsa i Clowesa), obskurnego undergroundu, albo jakiejś obscenicznej mangi... krótko mówiąc, do rzeczy, które mu współcześni powszechnie uznają za "dziwne". Olivier Schrauwen postanowił pójść pod prąd i inspiracji dla estetyki swoich osobliwych prac szuka w gazetowych stripach z początku XX wieku, kiedy język komiksu dopiero się kształtował.


CZYTAJ DALEJ NA KOLOROWYCH ZESZYTACH>>>





niedziela, 12 czerwca 2011

Current 93 - HoneySuckle Æons (2011)


W "polskim internecie" znalazłem opinię, że to rzecz dla fanów. Bzdura. To nie jest płyta dla fanów Currenta. Chyba nie było fana, który nie poczułby się nią zawiedziony. Większość przesłuchała ją raz czy dwa razy i nigdy więcej do niej nie wróciła.

CZYTAJ DALEJ NA STRONACH APOSTAZJI>>>



próbka 1

(Sunflower)

próbka 2

(wspomniany w tekście Cuckoo)


kup/buy

środa, 8 czerwca 2011

Arkham Gallery #2 Edyta Mei - Historia Fabryki


Egzemplarz recenzencki kupiłem sobie sam. O tutaj -->
klik


Gdy jakiś czas temu Maciek Pałka wypisywał dedykację dla Arkham(klik), zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że zapoczątkowuje "nową świecką tradycję". W każdym razie było mi wtedy bardzo miło i gdy nadarzyła się kolejna okazja, postanowiłem zdobyć do kolekcji następny rysunek. Zaintrygowany tym, co mogłoby wyjść z takiej fuzji, zaproponowałem Mei narysowanie czegoś w duchu Lovecrafta. Oto rezultat:


(kliknij aby powiększyć)

To moje pierwsze spotkanie z jej komiksową twórczością. Jednak, jak już już kilka razy pisałem, uwielbiam grafiki Mei. Wiem, że ich korzeni mógłbym szukać we współczesnej popkulturze, w mandze i anime ... Ale nie wiem, czy ona sama zdaje sobie sprawę (pewnie nie) z tego, że w rysowanych przez nią postaciach znajduję coś mistycznego. Wiem, że nadinterpretuję, ale gdy odrywam te jej hermafrodytyczne ludki od fabuły komiksu, to w moich oczach stają się świetlistymi aniołami, istotami kojarzącymi mi się Crowleyem, Thelemą... Ok, ok, zapędziłem się. W każdym razie Mei to prawdziwy talent.


Nie zdobędę się na pełnoprawną recenzję, ale kilka słów do Was i do autorki chcę napisać. Przede wszystkim uznajmy, że ten album to wprawka - ale bez wątpienia taka, którą już bez wstydu można komuś pokazać. Po przeczytaniu muszę przyznać, że Mei rozumie język komiksu - wszystko było tu dla mnie przejrzyste, czytelne i zrozumiałe. Niby nic wielkiego, ale świadczy o tym, że Edyta to już świadoma - tudzież posiadająca świetny instynkt - autorka...

(kliknij aby powiększyć)

Niestety, nie powiem wiele dobrego o samej fabule. Nie mam na myśli tematyki, bo to, że Mei zainspirowała się problemami znanymi ze świata który ją otacza - młodzi, wrażliwi ludzie zmuszeni do pracy w fabrykach - i ubrała je w świetnie odpowiadającą jej stylowi rysunku konwencję* jest po prostu urocze... chodzi mi raczej o konstrukcję. Rozumiem, że pewnie wyrabia sobie rękę tymi "publikacjami", ale będzie lepiej, jeśli zawsze najpierw (albo w trakcie - gdy komiks już się solidnie rozbuja) przysiądzie i rozpisze swój scenariusz, zamiast rysować "na pałę" i upychać wyjaśnienia w epilogu. Wiem, że talent literacki i plastyczny nie muszą iść w parze, ale jeśli komiks będzie dobrze napisany, to target publikacji na pewno się poszerzy. Może warto skorzystać z pomocy kogoś odrobinę bardziej doświadczonego? Pod ręką jest przecie sporo piszący Michał Misztal(klik), który zresztą przyłożył rękę do samego aktu drukowania tego albumu...


Cóż mogę dodać? Mei nie powinna odpuszczać, powinna pracować i rozwijać warsztat (w jej przypadku ze wskazaniem na literacki). Za jakiś czas, gdy będzie miała więcej do powiedzenia/przekazania może naprawdę w polskim komiksie namieszać...




(tylko 7 zł!)



*
Cholera wie jak to nazwać? Urban/Forest Fantasy:)? Czuć pewną świeżość i swobodę w kreowaniu świata. To zapewne wpływy manga/anime, które chyba dość często swobodnie traktują i mieszają konwencje. Nie wiem. Ja w każdym razie to kupuję...

sobota, 4 czerwca 2011

Wybryki Xinophixeroxa - Tony Sandoval





"Lato kończyło się niczym zgniły rozkładający się owoc. W jedno z tych popołudni z maszyny do pisania Marty wydostały się macki."


Komiks do recenzji podesłało wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy . Bardzo dziękuję.



Nie będę ukrywał - Sandovala fascynują w grozie te same schematy co mnie. Czerpie garściami z powieści gotyckiej, Poe, Lovecrafta i sprowadza to wszystko do poziomu współczesnej popkultury. Nie twierdzę, że jest wielkim artystą - nie widzę w jego komiksach iskry wybitności, ale jako twórca zyskał moją sympatię i uznanie. Nie ma innej możliwości - Tony rysuje dziewczyny wymiotujące strumieniami macek...

Jego twórczość jest trochę jak współczesny odbiorca, znający wszystko z drugiej ręki. I tak naprawdę - mimo tego, co uznałem za pewnik we wstępie - trudno powiedzieć, czy to do czego się odwołuje zna ze źródła, czy widział to na okładkach metalowych płyt i w filmach Rogera Cormana. To, z czego korzysta to wzorce nie tyle nawet wyeksploatowane, co kanoniczne dla groteskowej, współcześnie pojmowanej konwencji gotyckiej. Tak naprawdę ani jemu, ani czytelnikowi nie potrzeba znajomości źródeł czy nawet schematów grozy, mitów Cthulhu, by czuć się jak w uniwersum, które dobrze zna... Przy tym wszystkim trzeba zaznaczyć, że Sandoval, podobnie jak Burton* - z którym w jakiś sposób mu po drodze - nie jest pospolitym wyrobnikiem. To świadomy autor, z tego czy innego powodu obracający się w owej poetyce. Już po przeczytaniu zaledwie dwóch jego komiksów mogę wskazać tematy przewijające się przez jego twórczość, wyznaczyć cechy stylu... jednak próby nadinterpretacji mogą Tony'emu tylko zaszkodzić ... bo nawet - nie szukając daleko - zestawienie z babrającym się w podobnej gotyckości Gaimanem byłoby dla wartości intelektualnej jego prac druzgocące...



(kliknij aby powiększyć)

Rysunek Sandovala przede wszystkim przynosi skojarzenia z Markiem Rydenem, jest też jednak efektem tego, że autor najprawdopodobniej wyrabiał styl w czasach, gdy komiks skażony był mangą i inszym graffiti**. Rozumiem, że jego twórczość może się komuś bardzo podobać, jednak ja uczciwie przyznam, że nie jest to rzecz bliska mi artystycznie... nie mam zamiaru kwestionować jego talentu, jednak jak na mój gust zbyt często ocierało się to o niekontrolowany kicz. Co więcej, wydaje mi się, że sam Tony zaczął zdawać sobie z tego sprawę, bo w swym ostatnim komiksie udało mu się rozproszyć/rozrzedzić kreskę, przejść z intensywnych kolorów do zgaszonych, jesiennych akwarel, dzięki czemu (pozostając przy swoim rozpoznawalnym stylu) oddalił się od - w tym przypadku w pewnym sensie wulgarnej - komiksowości. Tyczy się to również narracji tej opowieści. W drukowanych "na matołka" Wybrykach, szukając przejrzystości dla opowiadanej przez siebie historii, dzieli plansze tylko na dwa duże, klasycznie komponowane kadry. Patrząc na ten album w kontekście wydanego u nas trzy lata temu innego jego komiksu Trup i Sofa, nie umiem myśleć o nim inaczej niż "skromny" (co w tym przypadku oznacza mniej "szpanerski", bo od strony graficznej wrażenie robi wielkie). Czyżby wiecznie rysujący nastolatków Sandoval dojrzewał? Nie wiem. W każdym razie świadomie rozwija warsztat. Chętnie ciął bym te plansze i wieszał na ścianach, bo uzyskał bardzo malarski efekt, który sprawił, że oglądałem ten album bardzo, bardzo długo.


(kliknij aby powiększyć)

Nie jestem fanem Burtona, ale jak ktoś jest nastolatką lubującą się w Edwardzie Penisomiękkim, to w trakcie czytania zasiusia z zachwytu majtki... muszę jednak przyznać, że mi też się bardzo podobało i mimo, że w trakcie mej pisaniny entuzjazm odrobinę uleciał, to podczas lektury byłem po prostu zachwycony. Jeśli miałbym ten komiks zareklamować w kilku słowach, napisałbym, że: wyszło to trochę ta jak by ktoś delikatnemu, wrażliwemu, romantycznemu artyście zapłacił za namalowanie cyklu obrazów inspirowanych The Beyond Lucio Fulciego... Nie czytałem co prawda jeszcze Nocturno, na półce mam tylko wspomnianego wyżej Trupa i Sofę, ale zaryzykuję stwierdzenie, że Wybryki Xinophixeroxa to najlepszy wydany w Polsce komiks Sandovala.




*do którego porównuję Sandovala nie z wielkiej sympatii, a dlatego, że Burton jest dość znany i daje mi jakiś jasny punkt odniesienia.

**wg mnie było to tak potrzebne komiksowi jak - przepraszam, że przeklinam - kinu wpływy MTV...