poniedziałek, 2 grudnia 2024

Cyberpunk XOXO. Sztybor/Rebelka

 



Ponoć definicją szaleństwa jest robienie w kółko tego samego i oczekiwanie różnych rezultatów. Cztery razy przeszedłem już drugą z najgłośniejszych gier CD Projekt Red i za każdym razem pysk mi się pieni, bo historia V zawsze kończy się źle. Dla nikogo jednak nie jest tajemnicą, że w Night City nie ma szczęśliwych zakończeń, więc nie będę się powstrzymywał przed spoilerem. „Cyberpunk 2077. XOXO“ też kończy się tragicznie, ale jest to tragedia pod wieloma względami piękna. 

Poprzednie zdanie zwykle bardzo trafnie opisuje historie o miłości, nie inaczej jest tym razem. Rzecz opowiada o krótkim (acz skrajnie krwawym) konflikcie między dwoma gangami. Członkowie Maelstromu wbijają na pełnej w konwój Mox celem podpierdzielenia wartościowego szpeju. Jeden z zajaranych modyfikacjami chłopaków doznaje jednak dotkliwego przypadku motyli w całkowicie już chromowanym bebechu, przez co wywraca na lewą stronę zarówno kumpli jak i swoje życie. Cyberpsychoza czy prawdziwe uczucie? Chuj wie, ważne są skutki.

Skutkiem głównym jest zaś dramatyczna eskalacja, takie akcje w Night City nie pozostają bez echa. Sama fabuła ma tu jednak znikome znaczenie, jest zresztą prosta jak procesy myślowe szeregowych Kosiarzy. Tym, co do „XOXO“ może czytelnika przyciągnąć (poza grafiką, ale o tym później) jest sposób narracji obrany przez Bartosza Sztybora. To samo zresztą może potencjalnego odbiorcę od lektury odstraszyć.

Komiks jest w swoim rodzaju bowiem stosunkowo oryginalny. Momentami psychodeliczny, skrajnie brutalny, ale w pierwszej kolejności wręcz liryczny: bardzo niedosłowny i nawet oniryczny momentami. Jak najgorsza ze złych faz, prowadzi nas w topiącej neurony gorączce przez wzbierający shitstorm, a przy okazji wali alegorie o miłości w postaci typowej kreskówy z antropomorficznymi zwierzakami. Ja przyznam, że jestem pod wrażeniem, bo Sztybor tym sposobem nalewa całkiem sprawnie prawie z pustego. Atmosfera opowieści staje się nieznośnie gęsta, ciężar nieuchronnej tragedii jest bardziej odczuwalny z każdą stroną. Ja takie dramy kupuję z wypiekami na zarośniętych policzkach. Dla części z was może to być jednak przegięte, przytłaczające i nieczytelne.

Podobnie zresztą „Cyberpunk 2077. XOXO” wypada wizualnie. Jakub Rebelka wielce utalentowanym ilustratorem jest, co to tego nikt nie powinien mieć wątpliwości, ale kapitalne grafiki nie zawsze dobrze wypadają w języku komiksu. Dostajemy tym razem rysunki z jednej strony bardzo tożsame z innymi pracami tego artysty, a z drugiej jednocześnie chyba jeden z mocniej abstrakcyjnych pokazów jego stylu. To przepiękna robota, naprawdę, światowy poziom i to w tak oryginalnym wydaniu, że cały zachód powinien z łzami w oczach porównywać to do rzemieślniczo poprawnego i bezpiecznego mainstreamu. To z tego względu prawdopodobnie wielu z was zdecyduje się na zakup. Eksplozje kolorów, eksplozje flaków, perfekcyjne kompozycje na jednych kadrach współgrające z chaosem na innych, wirtuozeria plam barw zamkniętych w bardzo płynnym i delikatnym konturze. Pochwałami zmierzam do pewnego przykrego faktu: jest momentami (często) cholernie nieczytelnie i to chyba najczęściej wyrażany w sieci zarzut odnośnie tego albumu. Ja tu zgodzę się z inna opinią, którą przeczytałem chyba na Goodreads: dla mnie to wygląda jak street art przekuty na język komiksu, taki z najwyższej półki zresztą, co do klimatu dystopijnej metropolii pasuje perfekcyjnie. Zarzutom biedaków, którym oczy się między kadrami gubiły, nie mogę jednak częściowo chociaż nie przytaknąć.

Trudno mi ostatecznie z czystym sercem polecić ten komiks komukolwiek bez cienia wątpliwości. Ja osobiście byłem zachwycony, lektura wciągnęła mnie znowu do mrocznych trzewi Night City i pozwoliła mi przejąć się losami mieszkających w nim wykolejeńców, nawet przy całej tej prostocie założeń scenariusza. Dostrzegam jednak obecność niektórych problemów powszechnie zarzucanych tej miniserii. Przerost formy nad treścią, nieczytelność i abstrakcja mogą być dla niektórych wadami nie do przeskoczenia, nawet jeśli ja nie odczułem ich kłucia prawie wcale. Może to mój zwykle operujący w chaosie mózg wpadł w rezonans z komiksem, a może zwyczajnie takie podejście do fabularyzowanej miłości wydaje mi się trafne: romantyzowanie, świadomość przećpana chemią własnej produkcji i niezrozumiały dla świata zewnętrznego kalejdoskop barw przed oczami. Możecie już rzygać tęczą, nie biorę tego do siebie.

 

Autor: Rafał Piernikowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz