Znów to zrobiłem. Przeczytałem kolejny komiks z Black Label, linii wydawniczej DC comics, która miała zastąpić Vertigo i oferować zamknięte opowieści dla dorosłych z niskim progiem wejścia. Swego rodzaju powieści graficzne z największymi bohaterami tego komiksowego giganta, takie do czytania z doskoku. Problemem tkwiącym w tej linii jest fakt, że większość tego, co dostawaliśmy, jest liche. Obecnie, oprócz zalewu chłamu, jest już jednak kilka tytułów, które można i da się przeczytać. Czy do nich zalicza się „Potwór z Bagien: Zielone piekło”?
Lubię Jeffa Lemire, ale nie śledzę skrupulatnie jego twórczości. Mam za sobą „Opowieści z Hrabstwa Essex” i kilka komiksów od majorsów, ale najlepiej czytało mi się chyba „Czarnego Młota”: jego autorską serię superhero. Proponowana przez niego opowieść z „Potworem z Bagien” nie ma jednak nic wspólnego z jego najlepszymi pracami. Nie jest oczywiście zła, ale do wybitnych też bym jej nie zaliczył.
Rzecz osadzona jest w konwencji postapo. Cywilizacja pierdolnęła, świat legł w gruzach. „Wonder Woman: Martwa Ziemia” udowodniła, że to wcale nie musi być zły pomysł na rozkręcenie ciekawej fabuły z postaciami z DC. Tu jest podobnie, acz cechy nurtu są dość skąpo dawkowane i w gruncie rzeczy historia ta mogłaby dziać się kiedykolwiek. To nie jest „Mad Max” i jeśli już zacieracie ręce, myśląc o Constantinie jako fixerze działającym w postapokaliptycznym świecie, to się zawiedziecie. To dość zachowawcza i sztampowa opowieść, bez psychologicznej głębi godnej Moore'a, do którego wersji „Potwora...” nawet nie ma co tego komiksu porównywać.
Problemów z tym albumem jest zresztą więcej. Największy to chyba fakt, że „Zielone piekło” nie ma wcale tak niskiego progu wejścia, jakby mogło się wydawać. Trochę trzeba wiedzieć o świecie „Potwora z Bagien” żeby połapać się, o co tu chodzi i jak potężne są siły, które dążą na kartach tego komiksu do zgładzenia ludzkości albo czym jest przykładowo Parlament Drzew i jaką rolę sprawował w innych komiksach z Bagniakiem. Fajnie byłoby też znać bohaterów. Dla mnie osobiście cameo Animal Woman jest dość symboliczne i nic z niego nie wynika, bo nie znam komiksów o Animal Manie poza jego występami w „Potworze z Bagien” Snydera. Prawdopodobnie tak samo jest z innymi pojawiającymi się tu motywami, które akurat znałem i odczytywałem, więc nie miałem problemu. Pusty postmodernizm jest więc na jakimś poziomie porażką twórców.
Graficznie jest za to bardzo fajnie, mocno realistycznie i z wyczuciem konwencji horroru. Acz bebechów i straszydeł mogło być tu więcej. Tła jest mało i fakt ten niektórzy mogą uznać za minus. Bardzo ciekawie wypada natomiast dobrana przez kolorystę paleta barw i ona chyba jest z całej opowieści najmniej sztampowa, ale też odrobinę oczojebna. Dominują bowiem ostra czerwień i zieleń, które najzwyczajniej w świecie się gryzą. Współgra to jednak z fabułą.
Od strony wydania to dla mnie jeden z najładniejszych komiksów tego roku. Świetnie wykorzystano lakier UV na okładce i zaprojektowano ten album tak, by od strony edycyjnej budził respekt w czytelniku.
Jestem przekonany, że „Zielone piekło” od strony fabularnej nikomu niczego nie urwie, ale nie jest to też bardzo zła opowieść. Szczególnie na tle słabszych komiksów z Black Label. Lemire jednak potrafi w te klocki lepiej i szkoda, że nie dostaliśmy tym razem czegoś ciekawszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz