Krótko o pierwszym tomie Saint - Elme. Nie ląduje jeszcze na liście najlepszych komiksów roku, ale to dlatego, że to tylko otwarcie. Wraz z drugim tomem raczej odnotuję go na liście.
Noir. Ale nie takie czarne jak dupa szatana, bardziej w stylu "Fargo" Coenów. Kawa z mlekiem. Nie zmienia to faktu, że pierwszy tom Saint - Elme jest rewelacyjny. Napisany ze swadą przez Serge Lehmana i kapitalnie narysowany przez znanego dobrze polskiemu czytelnikowi Frederika Peetersa.
Turystyczna miejscowość, bodaj w sercu alp. Zaludniona przez różnego rodzaju świetnie rozpisane postacie. Od bogatych przemysłowców, po zwykłych ludzi, meneli i gangusów. Trochę Twin Peaks? Trochę, ale bliżej temu komiksowi, jak wspomniałem we wstępie, do kina braci Coen. To rzecz z odrobiną humoru, groteski i nie do końca tak mroczna i enigmatyczna jak opowieści Lyncha. Czyta się ten tomik jednym tchem i na koniec wyje z nerwów, że wszystko urywa się w tak ciekawym momencie.
Peeters rozwija się jako grafik i jego rysunki, okraszone komputerowymi, ale mrocznymi i utrzymanymi w retro tonacji kolorami zasługują na wszelkie zachwyty. To semi realizm, ale uwolniony od stylu typowej powieści graficznej. Rzecz stylistycznie bardziej idzie w stronę gatunkowego, współczesnego frankofona i wychodzi jej to rewelacyjnie.
Nie widzę w tym komiksie większych minusów, uznaję go za rewelacyjny. Z małym ale. To tylko otwarcie. Nie twierdzę, że później będzie gorzej, ale ubolewam nad tym, że nie dane było mi poznać całej historii naraz. To wbrew pozorom dla mnie mnie duży problem. Pamięć już mam niestety nie tą i będę miał problem czekając na następne tomy, bo pozapominam szczegóły intrygi. Kochani wydawcy, puszczajcie integrale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz