Weźcie sobie jakąś uwielbianą serię komiksową, na ten przykład „Baśnie“ Billa Willinghama, a następnie z ogromnej sitwy bajkowych postaci wybierzcie jedną z najbardziej warcholskich. Zabierzcie jej resztki pozytywnych cech, usuńcie jeszcze wypracowany kontekst frapującego settingu i proszę, macie receptę na spin-off, macie „Jacka z Baśni“. Po co to komu?
Jack wyemigrował z fabuły głównej serii, jeśli dobrze pamiętam, gdzieś w połowie drogi między 30 i 40 zeszytem. Po paśmie ogromnych sukcesów dostał kopa w dupę od bajkowej gromady, stracił wszystko i z szelmowskim uśmiechem na gębie ruszył na podbój świata. Świata bardziej otwartego, odległego od restrykcji dusznego Baśniogrodu, ale i wypełnionego zagrożeniami. Już na samym starcie okazuje się, że nie tylko legendarny Adwersarz czyha na dobrostan magicznych ziomków. Złotowłosy cwaniak zostaje capnięty do mrocznego vana i trafia do rządzonego twardą ręką obozu zamkniętego. Tu baśniowcom nic nie brakuje, poza wolnością i niezbędnym wpływem niezłomnego wywrotowca skłonnego zmotywować wszystkich do zbiorowego dyla. Ucieczka to jednak dopiero początek całej szopki.
Główny wątek jakoś tam później leci i rozwijane są historie postaci pobocznych – czasem bardzo ciekawie, czasem przewidywalnie. Pół na pół w kwestii intrygujących zaskoczeń i perspektyw na przyszłość bym rzekł. Szalone perypetie Zabójcy Gigantów (jeden z wielu przydomków Jacka) mają zawadiacki urok, powracają inne, równie irytujące charaktery z „Baśni“. Autorka wykorzystała też okazję, by dorzucić do świata przedstawionego garść twarzy do tej pory pominiętych, częściowo zapomnianych w szerszym gronie czytelniczym. Ekspansja uniwersum Willinghama to chyba największy plus solowych dziejów Jacka. To i humor w każdym zakresie poza komizmem protagonisty.
Trudno bowiem cieszyć mi się z lektury komiksu, nawet przy dobrze poprowadzonej narracji i garści mocnych zalet, gdy główny bohater wkurwia na każdym kadrze. Jak można się było spodziewać, spin-off skupia się na Jacku, średnio bystrym narcyzie, a ten dodatkowo (jak również można było się spodziewać) skupia się na sobie. Poza trzonem fabuły mamy wgląd w przeszłość postaci, śledzimy żałosność jego wielowiekowego jestestwa i nie wynika z tego żadna nauka. Nie ma tu ani grama refleksji, postać najbardziej spragniona dynamicznego rozwoju z literackiego punktu widzenia siedzi z mentalnym zadem przyklejonym do fotela toksycznego samouwielbienia i szowinizmu. Wyrwanie Jacka z Baśniogrodu pozbawiło go tragizmu i resztek dramatycznej głębi. W kontekście tej serii, przynajmniej na chwilę obecną, musimy męczyć się z socjopatą nieustannie unikającym konsekwencji swoich durnych wyborów. To musi się zmienić w następnych tomach, bo dalszy spacer tą ścieżką sprowadzi spin-off do rynsztoku.
Pisałem wcześniej „autorka“, nie wymieniając Billa Willinghama, bo poza nim jest tu wymieniona Lilah Sturges. Może to trochę niesprawiedliwe z mojej strony, nie wiem bowiem, kto jest ostatecznie odpowiedzialny za ujebanie większości niuansu z charakteru Jacka. Całkiem możliwe, że to wynik koktajlu wspólnych pomysłów zmiksowanego w celu stworzenia serii o charakterze innym od „Baśni“. Czegoś nieco bardziej rozrywkowego i luźnego. Czy to było potrzebne? Trudno rzec, częściowo się udało (Babe rządzi!), ale nie potrafię zignorować zgrzytania zębów dostarczanego mi przez pierwszoplanowego baśniowca tego tytułu. Wydaje mi się jednak, że autorka „Lumberjanes“ musi chociaż trochę cisnąć historię w stronę niezbędnych i odczuwalnych nauczek. Patrzę z nadzieją w przyszłość, sygnałów takiego kierunku na razie jest malutko.
Graficznie jest w porządku, momentami lepiej. To umiarkowany oldschool w typie względnego realizmu – na ile to możliwe w takim settingu – w wykonaniu kilku artystów. Dosyć typowe komiksiarstwo z początku tego wieku, w którym czuć jeszcze te pozbawione trykociarskiej ekstremy wpływy lat 90. Najbardziej wyróżnia się krótki występ Andrew Robinsona, zdecydowanie mocniej naznaczony cartoonową stylizacją i gdyby to ode mnie zależało, to w jego wykonaniu widziałbym cały komiks. Reszcie ilustratorów nic tak naprawdę nie brakuje, kreślący większość stron Tony Akins wchodzi czasem tylko za mocno w anatomiczną i mimiczną pokraczność, lenistwa w tłach i detalach nie stwierdzono. Bardziej wyrazista strona graficzna podkreśliłaby jednak wyjątkowy charakter scenariusza. Na pewno byłoby to pomocne w zdecydowanym odcięciu klimatu od względnej powagi oryginału i może scenariusz odbierałbym wtedy lepiej.
Komiksowemu wujowi z bujnym wąsem, który rozwój biblioteczki z premedytacją zatrzymał na 2005 roku, powinno się spodobać. „Jack z Baśni” w pierwszym tomie chyba jeszcze szuka swojej tożsamości i kierunku, a przynajmniej ja mam taką nadzieję. To tytuł zagubiony między oczywistą samoświadomością wszechobecnej żenady i tym, jak mocno brak tej samoświadomości promieniuje z głównego bohatera. Teoretycznie można polecić zatwardziałym fanom głównej serii, ale to spin-off wyraźnie od niej odległy klimatem. Spora porcja dobrej rozrywki w ramach interesującego świata, który też zresztą poszerza tutaj swoje granice. Jeśli sam Jack choćby trochę przestanie być tak boleśnie przykrą postacią, jeśli przez skorupę jego besserwisserstwa strzeli choć jeden jasny promyk introspekcji, to lekturę polecę każdemu. Na razie radzę podchodzić ostrożnie.
Autor: Rafał Piernikowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz