„Joker. Polowanie na klauna” przyniósł pozytywne skutki nawet zanim zacząłem ten album czytać. Streszczenie na odwrocie szybko uświadomiło mi, że w kwestii Gacława wypadłem z obiegu i wypada nadrobić cały run Jamesa Tyniona IV. Ostatecznie było to raczej zbędne, bo delikatna ekspozycja wyjaśnia nam porządnie kontekst na początku albumu, ale nie żałuję. Choć opinie są mieszane, moim zdaniem następca Toma Kinga wprowadził główną serię z Batmanem na stabilny grunt, może niekoniecznie sięgający geniuszu, ale daleki od bzdur zachęcających do zgrzytania zębami. Dawno mi się tak dobrze nie czytało głównego tytułu o nietoperzu, polecam w ramach porządnej rozrywki. „Polowanie na klauna” wyszło Tynionowi nawet lepiej.
Może to was zaskoczy, ale rzecz opowiada o polowaniu na Jokera. Barwny książę zbrodni mało co robi skuteczniej od wkurwiania ludzi, a doprowadzenie do śmierci setek pensjonariuszy Arkham było tą przysłowiową kroplą, co to czarę goryczy przelała. Pacjentami najbardziej nieskutecznego szpitala psychiatrycznego świata była co prawda, poza wieloma niewinnymi nieszczęśnikami, masa totalnych wykolejeńców. W Gotham i okolicach od wykolejeńca jednak niedaleka droga do idola, więc za częścią ofiar zapłakały ich rodziny, powiązane organizacje i miłośnicy. Tym sposobem za przemierzającym świat Jokerem rusza ekipa specjalistów do zadań brutalnych i Jim Gordon – były komisarz motywowany oczywistymi pobudkami osobistymi i całkiem pokaźną kwotą wyznaczoną za łeb morderczego psotnika przez tajemniczą, młodą przedstawicielkę klasy najwyższej (finansowo) i najniższej (moralnie).
Komiks mógłby spokojnie nazywać się „Jim Gordon”, bo to wąsaty obrońca prawa ma tu najwięcej czasu ekranowego (i fajnie), choć stężenie obecności Jokera wciąż jest ogromne (nie do końca fajnie). Nie jestem zwolennikiem nadużywania nemesis Batłomieja, w zbyt dużych dawkach klaun szybko się przejada i nie inaczej jest tym razem. Widać, że DC uparcie doi tę złotą kurę (wiem, zwierzęta mi się pomieszały) i zgodnie z paskudną tendencją od samego początku możemy być pewni zachowania status quo, w którym śmieszek wychodzi cało z przytłaczająco niekorzystnych okoliczności. Niby spoiler, ale nikt raczej nie powinien być takim obrotem spraw zaskoczony. Szkoda mi też trochę szybkiego porzucenia wstępnego założenia narracji – detektywistyczna opowieść o Gordonie depczącym po piętach niestabilnego geniusza na terenie kilku krajów była zajebiście obiecująca, ale została ukrócona właściwie od razu po wstępie na rzecz… niespodziewanego team-upu? Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Zwłaszcza, że teoretycznie mocny twist fabularny nijak się ma do zniwelowania motywacji byłego komisarza, klaun powinien zarobić kulkę w łeb i tyle.
Jakby ostatecznie bezcelowe nie były, wewnętrzne rozterki Jima Gordona, związane z nimi retrospekcje i narracyjna rola tego chyba najbardziej straumatyzowanego przez klauna bohatera są siłą napędową scenariusza Tyniona. To spokojne, ponure wyspy, które pozwalają nam na chwile zadumy pomiędzy falami ekstremalnie intensywnej akcji w wykonaniu ogromnej ilości różnorodnych, bezwzględnych paskudników. Takie podsumowanie wszystkiego, co Joker nawyczyniał w celu uprzykrzenia (spore niedopowiedzenie) życia Gordona skutecznie uświadamia nam, że nikt bardziej nie zasługuje na bycie ostatecznym sędzią i katem dla człowieka, którego Batman już dawno powinien wsadzić do piachu, zalać kompostem i posadzić Chryzantemy. To tym ważniejsze, gdy cała reszta polującej zgrai ma również całkiem porządne powody do udziału w tej drace i bez względu na indywidualny poziom porąbania ich historie są dobrze poprowadzone a zarazem istotne dla całokształtu. Przesadny tłok dostrzegłem tu tylko w ramach bat-rodziny, bo chyba jedynie poza Batgirl i Cassandrą Cain jest to zgraja wciśnięta na siłę i z grubsza zbędna. A jak napisany jest sam Joker? Nie wiem, mam mieszane uczucia, bo czasem scenariusz zdawał mi się wymuszać od niego niecharakterystyczną poczytalność, ale niech mnie coś strzeli, jeśli w wykonaniu Tyniona ten złol nie jest kompletnie antypatyczny i czasem faktycznie straszny.
Smaczkiem, ale bardzo wyrazistym, są natomiast liczne wizualne i fabularne nawiązania do ważnych momentów w historii niesnasek (kolejne niedopowiedzenie) pomiędzy Jokerem i ekipą Batmana. Większość z nich niezbędna z narracyjnego punktu widzenia, reszta dodana w ramach zręcznie wplecionego bonusu. Koneserzy będą mieli co tu wyławiać spomiędzy kadrów, a i odniesienia do szerzej rozumianej kultury się znajdą ze slasherowatą grozą na czele. Żadna nowość w komiksach superhero, ale tym razem ten element wydał mi się szczególnie wyraźny. Z drugiej strony wzmożone puszczanie oczka do czytelnika nawet na chwilę nie weszło w moim odczuciu na teren wymuszonego fanservice’u.
Rysunkowo jest okej i trudno tu powiedzieć coś więcej. Z widowiskowego, ale typowego trykociarstwa wybijają się jedynie minimalistyczne, pulpowe retrospekcje kreślone przez Francesco Francavillę, którego możecie znać z wydanego przez KBOOM „Black Bettle” i to tyle jeśli o wyjątkowość w ramach stylu chodzi. Jednocześnie, jak na warsztat tego włoskiego rysownika, trafiło się tu przynajmniej kilka mocno niedbałych kadrów, co przy takim typie ilustracji wyjątkowo kłuje w oczy. Cała reszta „Polowania na klauna” to dobrze zrealizowana i ładnie pokolorowana superbohaterska sztampa, głównie w wykonaniu Guillema Marcha. Ilustracje szczegółowe, efektowne, ale jakby unikające zbytniej dynamiki – zwyczajnie nudnawe w ogólnym rozrachunku. Na koniec albumu stery przejął Giuseppe Camuncoli i żałuję, że to nie jemu przypadł w udziale większościowy wkład w grafiki. March krechę szarpie, nie przepadam za takim podejściem do peleryniarzy – zdecydowanie wolę kształty zamknięte w konkretniejszych konturach, pewną łapę u ilustratora nawet kosztem detali i właśnie w takim stylu, podobnym do tuzów pokroju Ryana Ottleya i Jerome Opeñy, tworzy Camuncoli. Tragedii nie ma, bywa widowiskowo, ale żadnych medali bym nie przydzielał.
No i jak to tak, mówiłem, że „Joker” Tyniona jest nawet lepszy od głównego runu z Batmanem, a tu w sumie sporo narzekań? Gwarantuję – w centralnym nurcie roboty tego scenarzysty mankamentów wytknąłbym zdecydowanie więcej, a i tak miałem z lektury ogromną radochę. Tak samo „Polowanie na klauna” wciągnęło mnie, ubawiło, przejęło momentami i ostatecznie zaskoczyło pozytywnie. Choć czuć tu ciężką rękawicę włodarzy wydawnictwa, która naciskając na kark scenarzysty tłamsi jego kreatywne pomysły, to James Tynion IV najwyraźniej pod takim jarzmem też potrafi wycisnąć sporo dobra z przepoconego spandeksu, nawet gdy mowa o chyba najbardziej (poza samym Gackiem) wymaglowanej popkulturowo postaci DC Comics. Trafiał nam się lepiej napisany Joker, ambicjami przesadnymi toto czytadło też nie grzeszy, ale prosta zabawa może być z tego solidna.
Autor: Rafał Piernikowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz