Heavy Liquid to
komiks autorski Pola Pope'a. Być może wypuściłem się zbyt daleko na
łowy, bo nie znam dobrze jego twórczości. To co czytałem zapadło mi w
pamięć. Chodzi dokładniej o dwa komiksy z Mrocznym Rycerzem. Jedna to ta
z Batman: Black and white ze złamanym nosem głównego bohatera. Druga
zaś to nagrodzony bodajże Eisnerem "Rok setny".
Charakterystyczny, zamaszysty i nietypowy styl artysty spodobał mi się
na tyle, że uznałem sięgnięcie do Heavy Liquid za dobry pomysł.
Fabuła jest początkowo wciągająca.
Główny bohater ma talent do odnajdywania różnych rzeczy i osób. Dostaje
zlecenie odnalezienia artystki od tajemniczego kolekcjonera. W tle
narkotyk o niezwykłych właściwościach i paru niezbyt sympatycznych
gości, którzy będą poszukiwania starali się nieco utrudnić. Dobry pomysł
wyjściowy. Wszystko dzieje się w surowym, industrialnym otoczeniu, w
przyszłości, której kulisy są dla czytającego mało oczywiste. No i
szereg pozytywnych wibracji - tajemnica, artyści, sztuka, w tak zwanym
międzyczasie Paryż, który trudno rozpoznać. Ponadto gang agresywnych
nastolatek, które starają się zaspokoić różne swoje żądze. Może i nieco
eklektycznie, ale w sumie fajnie. Dobry pomysł to jednak nie to samo, co dobry komiks.
Jasne, że miło się patrzy na to, jak Paul Pope rysuje.
Ilustracje nadają opowieści ciekawy klimat. Nie da się ukryć, że to
największa zaleta komiksu. Autor ma też sporo pomysłów - na głównego
bohatera, a także np. na zakończenie swojej opowieści, które nie jest
oczywiste. Pope zostawia sobie otwartą furtkę do tego, aby pójść z
historią dalej. Być może więc, o ile seria będzie kontynuowana, zmienię o
niej zdanie. Na razie jednak prezentuje się ono w szczegółach, jak
niżej.
Jak dla mnie głównym problemem Heavy Liquid jest scenariusz.
Nie ma zachowanych odpowiednich proporcji między wstępem, rozwinięciem i
zakończeniem. Po tym, jak główny bohater udaje się do Paryża, następnie
podróżuje do Pragi jest już ciekawiej. Akcja jest bardziej dynamiczna.
Zwłaszcza sceny w pociągu. Tym niemniej część wstępna historii jest po
prostu długa i nudna. Jest inaczej mówiąc zbyt rozwleczona. Nie można
przy tym oprzeć się wrażeniu (ja przynajmniej nie mogłem), że autor
traktuje fabułę miejscami po prostu, jako pretekst do pokazania świata
przedstawionego i swoich pomysłów wizualnych. Te pomysły Pope ma, one są
niewątpliwe. Niemniej jednak komiks z fabułą m. zd. na 50 stron urasta
do znacznie większych, a wręcz powiedziałbym zbyt dużych rozmiarów.
Można było całość opowieści zamknąć w o wiele mniejszej objętości,
zamiast tkać i tkać pajęczynę dziwności. W miarę czytania poszczególne
nici tej pajęczyny wydają się zbędne. Nie wiem, czego się spodziewałem.
Być może więcej akcji, jak przystało na osobę, która czyta głównie
superhero. Możliwe zatem, że problem tkwi w tym, co napisałem na
początku. Wypuściłem się na nieznane przestrzenie i mam za wąskie
horyzonty do takiej lektury. Nie można tego wykluczyć. Wrażenie
ułomności fabularnych mimo to pozostaje. I mam poczucie, że autor mógł
to wszystko lepiej sobie poukładać. Gdyby było to bardziej uporządkowane
na pewno miałbym dużo większą przyjemność z czytania.
W komiksie pojawia się cała rzesza postaci, które w opowieści nie pełnią żadnej roli.
Można byłoby je usunąć i nie wpłynęłoby to na opowieść. Tym bardziej,
że główny bohater to raczej intuicyjny geniusz. To znaczy, że kieruje
się przeczuciem poszukując artystki na zlecenie wspomnianego,
tajemniczego kolekcjonera, a nie dedukcją, jak Holmes. Skoro tak, to
stawia to pod znakiem zapytania sens wprowadzania poszczególnych
epizodów i mnożenia drugoplanowych bohaterów. Nie sposób się zresztą do
nich przywiązać. W zasadzie nie ma po co - te postaci znikają szybciej,
niż się pojawiają. Tymczasem "S" (główny bohater) jest co chwilę
lokowany w innych częściach industrialnej rzeczywistości. Może szkoda,
bo sporo drugoplanowych bohaterów jest ciekawych. Niektórzy jednak (jak
klauni) są wtórni, ale tego zupełnie w komiksach pewnie nie da się
uniknąć. Nie będę więc stawiać zarzutu, skoro nie przeszkadza mi po tylu
latach, jak Batman gania za Jokerem. A fakt faktem, że na ogól nie mam z
tym problemu.
Komiks klimatem przypominał mi film "Johnny Mnemonic". Nie
wiem w sumie dlaczego. Klimatem jedynie, nic więcej. Brakuje
uporządkowania fabuły. Pope rysuje rzeczywiście dobrze i tu się z
Marcelim Szpakiem zgodzę, że to jego (Pope'a) bardzo duże osiągnięcie.
Podoba mi się prosty dobór kolorów. Dodaje on ilustracjom głębi oraz
surowości. Autor nie przesadza z detalami, ale wszystko, co widzimy w
kadrach, jest do czegoś potrzebne. Rysunki są starannie zrobione.
Ilustracje architektury wywołują pozytywne wrażenia. W tym zakresie Pope
przekonuje do obrazu, który tworzy. To fajne było. Autor nie stara się
przy tym nikogo powielać, ma swój własny, nietuzinkowy styl. Tym
niemniej, ta opowieść nie jest dla mnie. Zakończenie historii zaskoczyło
mnie, co przyznaję. Tego się zupełnie nie spodziewałem. Doczytałem więc
jak widzicie do końca. Jednak po kilkudziesięciu stronach tej pogoni za
niczym straciłem nią całkowicie zainteresowanie. Dokończyłem wyłącznie z
kronikarskiego obowiązku. Nie zostawiam komiksu w połowie. Wyszedłem z
założenia, że skoro zacząłem czytać, to dokończę. Dla mnie zabrakło w
tym komiksie kogoś, kto powiedziałby twórcy "Ok, pomysł jest ciekawy, ale albo to skróć trochę albo wzbogać wątki i fabułę. To nie może tak zostać".
Dlatego dobry redaktor, czy inna osoba czuwająca nad procesem twórczym,
to skarb. Zostało mnóstwo pojedynczych, klimatycznych scen w pamięci,
ale też wrażenie chaosu i nieuporządkowania.
Autor: AN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz