Jeśli po recenzji X–Menów pomyśleliście, że nie lubię superhero i mam w dupie kij od szczotki to Was zadziwię. Uwielbiam superhero, szczególnie takie w stylu Daredevila. Czasem komiksy o nim są lepsze, czasem gorsze, ale prawda jest taka, że czytając je zawsze bawię się jak nerdziarskie prosię.
O „Shadowland” (evencie, który jest daniem głównym niniejszego tomiszcza) słyszałem mieszanie opinie. Jako komplecista rzeczy o Śmiałku z Hell's Kitchen, któremu da się wcisnąć każdy kit, sięgałem więc po niego bez wielkich oczekiwań. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy w czasie lektury okazało się, że legendarny już „Shadowland” nie jest złą pozycją. Co więcej, ta spragniona taniej pulpy świnia, którą hoduję w swojej duszy obok małego chłopca, taplała się tu w błocku jak pojebana. Opowieść bowiem jest tym, co w Marvelu kocham najbardziej. Mianowicie historią mocno osadzoną w klimatach dalekiego wschodu i kina walki, traktującą o licznych napierdalankach z ninja klanu Dłoni. Czy to na łamach Wolverine'a, czy w Daredevilu, cieszy mnie taki obrót rzeczy, gdy te karaluchy z kapturami na łbach masowo wylegają na kartki papieru. Do tego wyobraźcie sobie: fabuła robi takie salto mortale, że Matt Murdock staje się przywódcą tego legendarnego klanu. Początkowo wszystko wskazuje na to, że Daredevil ma zamiar wykorzystać zastępy ninja do dobrych celów i kontrolowania sytuacji w Hell's Kitchen. W końcu jednak pomniejsi włodarze Dłoni dążą (i udaje im się to) do tego, by Śmiałka opętał jakiś prastary demon. Ma to sprawić, że zniknie znany nam świat, a nad wszystkim zapanuje ich podstępny klan. Fajowe pomysły, prawda? I to wszystko zostaje brawurowo wdrożone na karty Daredevila – serii, którą już wcześniej pisali tacy przechuje jak Bendis, Brubaker, a kiedyś i Frank Miller. I co jest największą siłą tego komiksu, „Shadowland” nie odcina kuponów od prac tych tuzów komiksu. To autonomiczna historia, ukazująca inne oblicze Śmiałka. Odważna i szalona, nie trzymająca się stosowanych przez lata w tej serii szablonów. Są oczywiście pewne minusy. Na przykład dość naiwne rozwiązanie całej sytuacji (jednym pierdolonym ciosem jebanego Chi, czy jak się ta moc Iron Fista nazywa), które jest bardzo rozczarowujące na tle tak ciekawie zbudowanych realiów i potęgi odmienionego Daredevila. Niezbyt udane jest również to, co następuje po „Shadowlandzie”. Mianowicie Matt Murdock zaczyna szwendać się po prowincjonalnej Ameryce. I to byłby samograj na miarę Zatoichiego (dla niekumatych: legendarna postać ślepego samuraja wędrującego po feudalnej Japonii), ale twórcy zbyt szybko zapędzają Śmiałka z powrotem do Nowego Jorku. Są to jednak tylko elementy, które nie przysłaniają ogólnie bardzo dobrej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz