wtorek, 30 listopada 2021

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie. Czarny młot. Jeff Lemire

 


 „Black Hammer” to jedna z tych serii, które obrały sobie za cel subwersję superbohaterskiej sztampy. Dzięki talentowi Jeffa Lemire nie wzięła się za tę robotę jedynie z garścią narzędzi charakterystycznych dla oklepanej już dekonstrukcji. Dostaliśmy za to trendy rynku komiksowego przekute w historię o życiu bohaterów wyrwanych z kontekstu swojego świata, dosłownie i w przenośni. Jedną z rzeczy typowych dla trykociarstwa są też spin-offy, więc i tu nie mogło ich zabraknąć. Część z nich była (zgodnie z tradycją) mocno średnia, ale „Pułkownik Wierd. Zagubiony w kosmosie” daje radę utrzymać się na orbicie głównej serii.

Bardziej łopatologicznie nie dało się tytułem streścić zawartości, no chyba, że czytelnicy byliby zainteresowani zakupem komiksu nazwanego „Pułkownik Weird, czyli ten dziwny astronauta z Czarnego Młota, zagubiony w kosmosie, czasie i swoich wspomnieniach”. Nie wiem jak wy, ale ja bym rzucał gotówką bez zastanowienia. W gruncie rzeczy chodzi tu o to, że po uwolnieniu kompanów z udręki normalnego życia, podstarzały dziwak miota się nadal po różnych kątach rzeczywistości w poszukiwaniu… no właśnie, kij wie czego.



Siłą głównej serii było dla mnie zawsze wyważenie między ekspozycją psychiki i genez postaci i głównym wątkiem, w którym bardziej introspekcyjne informacje znajdywały zastosowanie. ”Pułkownik Weird” działa trochę na odwrót – mniej więcej wiemy, co się działo, teraz mamy okazję spojrzeć na sprawy z perspektywy gościa pojawiającego się wcześniej bez kontekstu w pozornie przypadkowych momentach. Czy ten komiks skutecznie ułatwia zrozumienie świata „Czarnego Młota”? Troszeczkę, ale przede wszystkim dokłada do całości wędrówkę postaci, której w centralnym wątku z konieczności nieco zabrakło. Okazuje się, że Randall Weird również, a nawet znacznie bardziej dosłownie od innych, musiał poradzić sobie z oderwaniem od rzeczywistości. Zajebiście podoba mi się to, jak jego historia wpisuje się w komentarz całej serii na temat zmian fikcji superbohaterskiej.

Cieszy mnie też zrozumiałość pozornego chaosu fabuły. Gdy ktoś pokroju Granta Morrisona snuje opowieść o zagubieniu między strunami rzeczywistości, często już po kilkunastu stronach nie mam pojęcia gdzie jest góra, a gdzie dół. Lemire uznał, że zagubiony bohater nie musi od razu oznaczać zagubienia w odbiorze przez czytelnika i choć nie zawsze byłby to dobry wybór, w tym przypadku to działa. Randall Weird to tragiczna postać, przejrzysta narracja odsunęła komiczną dziwaczność na dalszy plan i uczyniła z tego komiksu, w porównaniu do pozostałych rzeczy z młotowego uniwersum, dzieło chyba najbardziej podobne do pozostałych autorskich tytułów scenarzysty. Podobnie jak one nadal uroczo nawiązuje do fantastyczno-naukowych sztosów złotej i srebrnej ery, więc nostalgia pozostaje nakarmiona.



Nie pykło mi za to zaskoczenie. Muszę mocno rzucać ogólnikami, by uniknąć spoilerów, ale epickość starań udręczonego kosmonauty nie przekłada się na wagę zwieńczenia jego poszukiwań. Komiks bezpośrednio stara się nas przekonać, że jest inaczej, ale praktyczne ukazanie tej istotności w toku wydarzeń nie jest przekonujące. Z drugiej strony, w zależności od interpretacji, rozwiązanie może być nawet zbyt oczywiste. Nawet odsuwając jednak na bok te niejasne dla was w tej chwili zarzuty i drugie dno, „Pułkownik Weird” jest całkiem udaną, pokręconą fuzją dramatu i przygodowego science-fiction. Te, z zasady, nie muszą być nawet do końca zrozumiałe, by bawić.

Brakuje mi Deana Ormstona. Styl jego grafik na tyle mocno wpisał mi się w mózgu w kontekst „Czarnego Młota”, że powiązane tytuły rysowane inną dłonią zawsze wyglądają dla mnie początkowo dziwnie. Tyler Crook (znany nam głównie z „Hrabstwa Harrow”) to jednak wyjątkowy talent, zdecydowanie chciałbym zobaczyć więcej fabuł Jeffa Lemire z rysunkami tego artysty. Facet potrafi, nawiązując do dezajnów ikonicznej klasyki, ukazać ogromną gamę emocji. Brakuje tu trochę kosmicznego rozmachu, ale nikogo nie powinien dziwić raczej intymny charakter grafiki w komiksie tego scenarzysty, Crook na pewno musiał dopasować się do oczekiwań. Zawsze zresztą będę chwalił rzeczy tak doskonale pokolorowane, zwłaszcza w tradycyjny sposób, daleki od płaskiej komputerowości. Ta, robi się ze mnie zgred.



Fajnie, że Lemire dał mi kolejny powód do fanbojowania – na kupce jego średnio udanych dzieł zrobił mi się już lekki tłok. „Pułkownik Weird” okazał się serią poboczną, która (w opozycji do norm rynku) nie powstała na siłę. Dopisuje do „Czarnego Młota” kilka brakujących elementów i leciutko nakreśla kształt kontynuacji. Wysoki poziom ilustracji i konsekwentnie ciągnięty podtekst wpadają co prawda lepiej od faktycznej fabuły, ale to wciąż kolejna, solidna cegiełka w konstrukcji jednego z ciekawszych uniwersów ostatnich lat.




 Autor:Rafał Piernikowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz