poniedziałek, 29 listopada 2021

Koniec Lipca. Maria Rostocka.

 


Rzadko zdarza mi się pisać o polskim komiksie, tym bardziej jestem zadowolony, że mogę o nim pisać dobrze. O Końcu lipca Marii Rostockiej wystarczyłoby powiedzieć, że jest komiksem pięknem, gdyby nie to, że pod skromną fasadą, ukrywa on sporo wymagających rozwinięcia sugestii. Zapewne także dzięki temu pozycja ta znalazła się w oficjalnej selekcji jednego z największych festiwale komiksowych a Angoulême.  

    Trudno powiedzieć, gdzie konkretnie rozgrywa się obyczajowa historia snuta przez autorkę. Obrzeża wielkiego miasta, wieś, jakaś prowincja – innymi słowy nigdzie. Prosta, wręcz ascetyczna sceneria zamyka arenę zdarzeń i relacji niewielkiej ilości bohaterów. 



Poznajemy młodego chłopaka, który mieszka razem z mamą w domu babci. Starsza pani nie jest osobą specjalnie miłą, diametralnie odróżnia się od rozpowszechnionego w kulturze popularnej wizerunku raźniej i uśmiechniętej seniorki rodu. To po prostu stare, zgryźliwe i egoistyczne babsko, uzależnione od pierdół emitowanych w tv oraz wiecznie czepiące się swego wnuka o rzeczy mało istotne.

Główny bohater nie ma wiele do roboty. Jeździ na rowerze, lub wychodzi z psem na spacer. Podczas przechadzki często natyka się na swego rówieśnika, z którym pozostaje w dosyć luźnych stosunkach. Ten aspekt wydaje mi się zresztą kluczowy dla wymowy całości Końca lipca. Relacje międzyludzkie rozbijają się tu bowiem o niewidzialną barierę komunikacyjną, stając się dosyć powierzchownymi i pozbawionymi głębszej serdeczności. Bohaterowie nie żyją ze sobą, tylko się mijają. Dlatego prowadzone rozmowy często zmieniają się w wypełniające próżnię oddzielne monologi. Rodzi to specyficzny dla gatunku obyczajowego cichy dramat, który jest dla nas czytelny, mimo iż nie ma w nim żadnego rozdzierania szat, czy też stawiania spraw na ostrzu noża.

Równoległą bohaterką dzieła jest matka chłopca. Z każdą kolejną stroną komiksu coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z jej trudnej sytuacji życiowej, chociaż nie zostaje ona przedstawiona czytelnikowi wprost. Nie chciałbym zdradzać zbyt wielu szczegółów, ponieważ sugestywna narracja Marii Rostockiej, w sposób stopniowy przekazuje nam pewne wrażliwe informacje, bez reszty wciągając nas w odmalowany przez siebie świat.  

 



„Koniec lipca” owiany jest aurą tajemnicy. Dodać jednak należy, że nie chodzi tu ani o trupia w szafie, ani o UFO, czy cokolwiek w tym guście. W niedopowiedzeniach autorki kryje się najsilniejszy przekaz emocjonalny jej dzieła. Prawda w odsłanianiu charakterów poszczególnych postaci oraz ich wzajemne uwikłanie, zdradza duże doświadczenie życiowe, które Maria Rostocka pragnie nam przekazać w sposób zarówno subtelny, jak i niezwykle śmiały. Mało jest dzieł tego typu - nawet jeśli pod uwagę weźmiemy rozliczne pozycje filmowe czy literackie - które sprawiałby wrażenie tak dużej wiarygodności.

Mimo nagromadzenia sporego ładunku emocjonalnego, z warstwy graficznej komiksu emanuje niezwykły spokój. Stosunkowo duże, namalowane kadry są uproszczane, pozbawione nadmiernej ilości szczegółów, co ma zapewne pobudzić naszą wyobraźnię. Pod prostymi i grubymi pociągnięciami pędzla, możemy bowiem odkryć całe światy różnorodnych przeżyć. Wszystko zależy od naszej wrażliwości. Niebagatelne znaczenie ma także pejzaż – niezwykle ascetyczny, z linią horyzontu majaczą gdzieś w dali – który zatapia w sobie bohaterów komiksu, podkreślając tym samym ich dojmujące odosobnienie.  

 



W Końcu lipca coś się kończy. Kończy się pewien czas, a wraz z nim pewne relacje, emocje, specyficzna sytuacja wewnętrzna protagonistów. Komiks Marii Rostockiej nie jest jednak jakimś skowytem przegranej, obrazem psychicznej pułapki bez wyjścia. Przeciwnie - autorka pozostawia nam oraz swym bohaterom iskierkę nadziei. Koniec lipca to przecież także potencjalnie nowy początek, narodziny nowego układu zdarzeń i międzyludzkich więzi burzących samotność.  



Autor: Jakub Gryzowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz