wtorek, 29 czerwca 2021

To była wojna okopów. Jacques Tardi.

 


Trudno sobie wyobrazić bardziej wyeksploatowany temat niż Wojna Światowa. Szczególnie ta druga, po etapie literacko-filmowych rozliczeń i bicia się w pierś, została zawojowana przez fikcję, stając się areną działań z obszaru popkultury. Wciąż jednak nie brakuje tworów, które można umownie określić jako antywojenne (już nie wypada jednoznacznie promować rzezi). Ale czy rzeczywiście takie widowisko filmowe jak „1917” Sama Mendesa, mimo swego krytycznego wydźwięku fabularnego, nie przedstawia działań bitewnych, jako czegoś niezwykle atrakcyjnego, wręcz wbijającego w fotel? Zawsze można powiedzieć, że to wina techniki, sugestywnych środków wyrazu filmowego, czyli zwyczajnie tego, że wojna „dobrze wypada na ekranie”. Dużo gorzej w omawianym kontekście prezentuje się tendencyjnie poprowadzony dokument Petera Jackosona „I młodzi pozostaną”, który o I Wojnie Światowej opowiada - zresztą ustami jej uczestników - jako o cudownej przygodzie młodości. Do tego serwowana jest nam spora dawka brytyjskiego nacjonalizmu, który z kart historii tego konfliktu konsekwentnie ruguje krew i poświęcenie Francuzów oraz innych nacji. W gąszczu produktów fałszywie pacyfistycznych, tym wyraźniej odznacza się rzecz powstała na antypodach wielkiego przemysłu rozrywkowego. „To była woja okopów” - pod względem historycznym komiks niezwykle kompetentny i silnie zakorzeniony w tradycji utworów antywojennych (czyli jakby wbrew panującym tendencjom) - skłania do refleksji przekraczającej ramy pojedynczego konfliktu zbrojnego. Jacques Tardi dał nam jeden z najważniejszych głosów przeciwko wojnie jaki kiedykolwiek powstał.

Rzecz zaczyna się i kończy w okopach. Nie wyściubimy z nich nosa na zbyt długo. Trwa I Wojna Światowa, zwana też Wielką Wojną, jesteśmy na linii frontu. Poznajemy poszczególnych żołnierzy. Kimkolwiek by nie byli przed przybyciem do tego piekielnego miejsca, tutaj ich los jest kruchy i przesądzony - naznaczony piętnem śmierci, która nie ma w sobie nic z wielkości. Ciało - pokracznie wplątujące się w pajęczynę zasieków, groteskowo rozrywane pociskiem artyleryjskim, czy też tonące w bagnie ludzkich szczątków i ekskrementów - stanowi żałosny widok. Ten tragizm poświęcenia pozbawiony jest jakiegokolwiek sensu. 

 



Nadciągający znad terra incognita wróg nie jest jedyną zmorą nawiedzającą naszych bohaterów. Nieprzyjacielem jest także przełożony, który pod groźbą kary śmierci, wydaje rozkaz natarcia, co jest niemal równoznaczne ze stanięciem przed plutonem egzekucyjnym. Nienawiścią szczodrze darzeni są również żandarmi ścigający maruderów i rzucający na nich pochopne wyroki. Najgorsze jest to, że przed horrorem wojny nie ma dokąd uciec. Zarówno „swoi”, jak i „tamci” znajdują się w tym samym beznadziejnym położeniu. Jedyną ulgę stanowią krótsze, lub dłuższe przerwy w cierpieniu.
Początkowo mamy wrażenie, że głównym bohaterem snutej przez Tardiego opowieści, jest surowy i pozbawiony złudzeń żołnierz Binet. Od razu wiemy, że zginie. Zginie marnie, jak wszyscy protagoniści komiksu. Za jego sprawą autor przedstawia ogrom pogardy jaki żołnierz francuski potrafił żywić do wojny, w którą dał się wciągnąć oraz do swego narodu, szczególnie drobnomieszczaństwa, które z założenia miał bronić. Smutna wyliczanka przywar i patologi sąsiadów z kamienicy, w której przed wyruszeniem na front mieszkał Binet, kończy się swoistą refleksją: „W jego wyobrażeniu miasta składały się z takich jak jego kamienic, a cała Francja składała się z miast. Oczywiście byli też mieszkańcy wsi, o których też miałby sporo do powiedzenia! To właśnie była ojczyzna. To właśnie za TO jemu, BINETOWI, kazano walczyć, za tych ludzi!”  

 


 


Wielką zaletą tej powieści graficznej jest to, że unika ona łatwych i atrakcyjnych rozwiązań fabularnych, do których jesteśmy przyzwyczajeni przy tego typu militarystycznych historiach. Nic tu nie łechta czytelnika. Odebrano nam nawet przyjemność utożsamienia się z głównym bohaterem, który co jakiś czas zastępowany jest innym. Wytwarza to pewien rodzaj chłodnego dystansu, dzięki czemu jesteśmy w stanie wynieść z lektury coś więcej niż tylko proste emocje, które zazwyczaj towarzyszą śledzeniu awanturniczej przygody na froncie. 


Czytając niezwykle ponurą wizję Tardiego, niektóre sceny kojarzyły mi się z tymi, które Erich Maria Remarque opisał w swej głośnej antywojennej powieści „Na zachodzie bez zmian”. Zarazem przed oczami co rusz stawał mi niedawno obejrzany klasyczny film „Front zachodni” Geroga W. Pabsta. Jednak dosadność narracji, jej swoisty cynizm, bardziej niż Remarque, stanowi echo słów Celina z "Podróży do kresu nocy". Umieszczona na końcu komiksu filmografia oraz nieco obszerniejsza bibliografia przekonały mnie, że to tylko niektóre z inspiracji, które autor potrafił zręcznie wykorzystać, tworząc swoją w pełni oryginalną opowieść. Poza tym lista ta skłania do nadrobienia zaległości. 


Tardi wspomina we wstępie do swego dzieła, że poruszana przez niego tematyka towarzyszyła mu od najmłodszych lat. Najpierw makabryczne opowieści dziadka, później literatura, owoce kultury (ukazujące wojnę z rożnych perspektyw, często ją wychwalając), w końcu drobiazgowe rozmowy ze specjalistami z dziedziny historii. Można powiedzieć, że przygotowanie artysty było wszechstronne i bardzo głębokie, graniczące z obsesją. 


Kreskę autora „To była wojna okopów” polski czytelnik miał już możliwość poznać za sprawą wielkorogie nagradzanego komiksu „Krzyk ludu” o Komunie Paryskiej. To styl charakterystyczny, wypracowany latami, poetycko swobodny  – jak to bywa u francuzów – lecz zarazem chropowaty, bliski ziemi, brudu. Artysta bardzo skrupulatnie oddaje realia epoki, szczegóły umundurowania, broni, lecz nie popada przy tym w przesadny manieryzm. Wątpliwa etycznie możliwość nadmiernego rozkoszowania się widokiem militariów została od nas świadomie odsunięta. 

 




Niewiele jest dzieł odciskających tak silne piętno na czytelniku. Obok „To była wojna okopów” nie sposób przejść obojętnie. Komiks ten  - bez wykrętów, lub choćby najdrobniejszych usprawiedliwień - w sposób dosadny i jednoznaczny, przedstawia wojnę jako hańbę. Nie ma tu ociekających patosem aktów heroizmu, braterskiej przyjaźni żołnierskiej, czy urzekającego demonicznym pięknem splendoru pola bitwy. Autor swoją postawę ujmuje krótko już na początku opowieści: „...panów jest mniej niż niewolników – jednak nic się nie zmienia, bo człowiek jest baranem, którego przeprowadzono do rzeźni i wydano mu rozkaz <<zostań>>...”. Te brutalne słowa stanowią istotne przesłanie wstrząsającej powieści graficznej Francuza. Powinniśmy wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Szczególnie teraz.  

Autor:Jakub Gryzowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz