Jestem pojebanym komplecistą Alana Moore'a. Sporo jego komiksów, które nie wyszły u nas, importowałem. Na mojej półce istnieją jednak cały czas pewne braki. Jednym z nich był do niedawna Tom Strong, którego pierwszy tom wydał właśnie Egmont.
Komiks ten to rzecz pisana za czasów America's Best Comics – wówczas imprintu WildSorm, który zajmował się głównie wydawaniem dzieł Moore'a, w tym zaprezentowanych już u nas „Promethei” i „Top 10”. Przygody Toma Stronga ewidentnie wyróżniają się jednak pośród wymienionych wyżej tytułów. To zdecydowanie jedna z najlżejszych rzeczy, jakie Moore napisał w swojej karierze. Superbohaterska pulpa, mocno skłaniająca się w kierunku SF, bardziej Flash Gordon niż Superman. Nie znajdziemy tu w większości przypadków (są małe wyjątki) wątków czerpiących z gnozy czy mistycyzmu, ale raczej elementy kradnące pomysły z wiekowej literatury groszowej. Moore przy okazji udowadnia, że nie ma kija w tyłku, bo opowieści te aż kipią od fajnego, niewymuszonego humoru. To ciekawa pozycja w dorobku Maga z Northampton również ze względu na odejście w niej od tego, co sam dał konwencji superbohaterskiej w „Miraclemanie” czy „Watchmenach”. Nie jest tu istotny portret psychologiczny postaci, wielowątkowość czy urealnienie tego typu opowieści. To czysty, niczym nieskrępowany eskapizm, wesoło i bardzo udanie bawiący się z gatunkiem.
W mniejszym stopniu niż w innych komiksach Moore'a znajdziemy tu zabawę językiem komiksu, ale nie oznacza to, że jest wcale nieobecna. Niemniej wszystko dąży niejako do uproszczenia, zarówno fabuła jak i forma mają nie przytłaczać czytelnika. Grafików przez serię przewinęło się kilku, ale każdy był przedstawicielem cartoonu ze skłonnościami do semi-realizmu. Wszystko w warstwie wizualnej jest udane, mimo komputerowych kolorów, które akurat pasują do czegoś, co jest pastiszem superhero – wszak ma to być kicz.
Dziś Moore dość niechętnie odnosi się do dorosłych czytających opowieści o kalesoniarzach. Twierdzi, że to niebezpieczne i niepoważne gdy 30-latek sięga po historie tego typu. Niemniej trudno nie zauważyć, że to właśnie on i jego naśladowcy w dużej mierze przyciągają do medium dojrzałego odbiorcę. Trudno bowiem w tym gatunku szukać opowieści równie pobudzających intelektualnie i wpływowych co rzeczy Bestii z Northampton. „Tom Strong” wyróżnia się na tle innych prac Moore'a i zdaje się, że powstawał jako odskocznia od ciężkich i tworzonych w tym samym okresie dzieł jak „Promethea”. Być może nie jest to ścisła czołówka jego komiksów, może nawet to trzecia liga, ale dalej warto postawić albumy z tej serii na regale wypchanym jego komiksami. Uzupełniają bowiem jego obraz jako twórcy nietuzinkowego, eksperymentującego tam, gdzie nikt się nie spodziewa i niezamykającego się w konkretnych ramach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz