Wszystko zaczęło się w 1984 roku,
podczas nieco osobliwego boomu, jaki miał wtedy miejsce w komiksie
niezależnym. Nagle stały się modne opowieści, w których
bohaterami czyniono gadające i chodzące na dwóch nogach zwierzęta.
Większość stworzonych wtedy postaci nie przetrwała jednak nawet
kilku zeszytów, bo autorom brak było pomysłu na rozwijanie ich
losów. By umieścić ten okres na osi czasu historii komiksu
zaznaczę, że było to dokładnie w tym momencie, gdy debiutowała
seria o nastoletnich żółwiach ninja – które zresztą pojawiają
się gościnnie na lamach opisywanej przeze mnie Sagi. Gdy moda
przeminęła, na rynku nie zostało zbyt wiele takich komiksów. W
owym czasie, prócz Żółwi, narodził się jednak inny nietypowy a
popularny do dziś bohater – Usagi Yojimbo – niezwykle
empatyczny, honorowy królik-samuraj przemierzający feudalną
Japonię i walczący z niesprawiedliwością. Nikt, łącznie z samym
twórcą, chyba nie spodziewał się, że seria przetrwa aż tak
długo. Stało się jednak tak, iż w tym roku obchodzimy już
36-lecie nieprzerwanego ukazywania się Usagiego – co czyni z niego
najdłuższy komiksowy cykl w historii tworzony przez jedną osobę
(autor rysuje, pisze scenariusz i robi liternictwo). Osobiście
uważam też, że to najlepsza długa seria w historii medium. Bardzo
się cieszę, bo w końcu doczekaliśmy się wznowienia na naszym
rynku (po trzy tomy w jednym opasłym woluminie!), wskutek czego mam
okazję ją Wam przybliżyć.
Punktem wyjściowym dla autora, Stana
Sakai (rocznik 1953), wychowanego na Hawajach Amerykanina Japońskiego
pochodzenia, były filmy Akiry Kurosawy na czele ze „Strażą
Przyboczną”, która w oryginale nazywa się wszak „Yojimbo”.
„Usagi” zaś znaczy „królik”. Jednak przez te 36 lat
ukazywania się serii autor wyeksploatował niemal wszystkie możliwe
elementy związane z chambara eiga (to określenie oznacza „film
samurajski z walkami na miecze”) – od mniej znanych od dzieł
Kurosawy filmów Hideo Goshy, przez serię obrazów o „Zatoichim”,
„Lady Snowblood”, po „Samotnego wilka i szczenię” (w Polsce
bardziej znanego ze swojej celuloidowej inkarnacji na Amerykański
rynek funkcjonującej u nas jako „Kat Shoguna”). Niektóre z tych
postaci pojawia się nawet osobiście w historii o Usagim, oczywiście
uchwycone w poetyce charakterystycznej dla serii i przedstawione jako
zwierzęta. Autor nie stronił też od nawiązań do opowieści w
innym tonie i odważnie czerpał również z takich klasyków jak
słynny fantastyczny, kostiumowy film grozy „Kwaidan” i licznych
literackich opowieści niesamowitych z kraju swoich przodków. To są
tytuły, które przychodzą mi na klawisze od razu, gdy myślę o
nawiązaniach w Usagim, ale to pewnie zaledwie ułamek źródeł, z
których czerpał. Prócz tego odważnie grzebał w historii Japonii,
interpretując na swoją modłę autentyczne wydarzenia, wysyłał
swojego bohatera do walki z zastępami ninja (opowieści o klanach
zamaskowanych wojowników stanowią w Usagim osobny wątek), serwował
opowieści detektywistyczne (w nich obok głównego bohatera
zazwyczaj pojawia się istotny dla serii inspektor Ishida), a nawet
fantasy. Rozrzut gatunkowy, z którego korzysta Sakai, jest iście
imponujący. W serii sąsiadują ze sobą duże, epickie historie i
zupełnie kameralne o trudnym życiu wieśniaków w feudalnej
Japonii. Utwory mocno liryczne, nastrojowe, jak i przepełnione akcją
opowieści o brawurowych czynach. Znalazło się tu nawet miejsce dla
kilku historii antywojennych, ukazujących jak straszne były czasy,
w których tytułowy ronin (czyli samuraj bez pana) przemierzał
bezdroża Japonii. W późniejszych tomach Sakai poruszył nawet
watki prześladowania chrześcijan w ojczyźnie samurajów. Mówiąc
krótko, przez te 36 lat przywołano tu wszystko, co kiedykolwiek
pojawiło się w kostiumowych opowieściach traktujących o Japonii,
a część elementów pojawiła się chyba tylko na łamach tej sagi.
Ważne jest, iż dzięki dogłębnej
znajomości kultury Kraju Kwitnącej Wiśni przez te wszystkie lata
serii Sakaiego nie dotknęło zmęczenie materiału i przyznam, że
na każdy nowy tom czekam z utęsknieniem i jeszcze nigdy się nie
zawiodłem. Oczywiście, przy tylu odcinkach wkrada się tutaj pewna
powtarzalność, ale przy tak długim cyklu jest to nieuniknione.
Niemniej uważam, że do dziś autor wychodzi z każdej stworzonej
przez siebie opowieści obronną ręką.
Wszystko to brzmi bardzo poważnie ale
przy okazji jedną z wielu zalet Usagiego jest to, że to seria
odpowiadania również dla dzieci. Wszystkie wymienione elementy
zostały bowiem bardzo sprytnie podane jako utwór o gadających i
chodzących na dwóch nogach zwierzętach, w warstwie plastycznej
nawiązujący do historyjek z Kaczogrodu Carla Barksa – kreska jest
bardzo precyzyjna, dynamiczna, ale przy tym utrzymana w kreskówkowym
(czy raczej do bólu komiksowym!) stylu. Mistrzowska stylizacja na
komiks dziecięcy stała się zresztą kluczem do sukcesu serii.
Według mnie warstwa graficzna to samo najlepszej jakości mięsko.
Usagi to też idealny przykład tego, o co chodzi w narracji
komiksowej i trudno mi szukać w tym medium lepszego rzemieślnika
niż Sakai. Przyznam jak na spowiedzi, że dla mnie ten autor jest
większy niż sam Barks!
Mimo iż z plansz o Usagim bije
prostota i pewna umowność, to autor traktuje swoich odbiorców
całkiem poważnie. Prócz przygód opowiadających o walkach ze
zbójami i innymi niegodziwcami przemyca na kartach tej opowieści
zajmujące graficzne wykłady o kulturze Japonii. Dowiemy się z nich
przykładowo tego, jak wytwarzano samurajskie miecze i uprawiano
wodorosty, a nawet jak tworzono sos sojowy. Dodatkową atrakcją tej
serii jest więc walor edukacyjny i gwarantuję, że komiks ten może
zarazić wasze dzieci fascynacją kulturą Japonii lepiej niż
niejedna manga. Zresztą autor prócz sterty nagród branżowych (w
tym statuetki Eisnera – komiksowego odpowiednika Oscara) otrzymał
również tytuł „Ambasadora Kultury” przyznawany przez Japanese
American National Museum.
Albumy
o Usagim są w takim samym stopniu wypełnione akcją, co mądrymi,
nasiąkniętymi empatią przypowieściami, które traktują o
konieczności pomagania słabszym. Obcuję z tą serią już
kilkanaście lat i przyznam, że mam do niej nie lada słabość.
Trzymam całość na najwyższej półce w swojej bibliotece i
uważam, że nie istnieje w świecie komiksu pozycja, która lepiej
nadawałaby się do roli kodeksu określającego zasady postępowania
z innymi. Zróbcie sobie i swoim dzieciom przyjemność i kupcie
wznowienia tej serii od Egmontu. Gwarantuję, że nie będziecie
zawiedzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz