środa, 8 kwietnia 2020

Hellboy w piekle. Mike Mignola.




Uwaga spoiler, acz już sam tytuł sygnalizuje, co się będzie działo z głównym bohaterem. Otóż w zbiorczym szóstym tomie Hellboy zginął. Jak się okazało, Mike Mignola nie miał zamiaru kończyć tak szybko opowieści i wysłał swojego bohatera tam, skąd ten pochodził – do piekła. Umówmy się, że to nie jest do końca głupi pomysł, wszak dla diabła to naturalne środowisko, ale muszę ze smutkiem przyznać, że ciągnięcie tej historii na siłę nie wyszło serii na dobre.


Jestem ultrasem Hellboya i na pewno wciągnę wszystko, w czym ten występuje – muszę więc mieć na półce „Hellboya w piekle”, nie ma, że boli. Niestety nie mogę z czystym sumieniem polecać Wam tego tomu. Kiedyś Mignola przyznał, że tworząc jeden z komiksów (bodaj słynne „Placuszki”), ukazane w nim piekło i postacie wzorował na twórczości Stanisława Szukalskiego. W wizji zaproponowanej w komiksie „Hellboy w piekle” zdecydowanie nie czuć tych inspiracji, a szkoda, bo już ostrzyłem sobie zęby na maraton cudnych, buzujących od energii ilustracji inspirowanych Stachem z Warty. W warstwie plastycznej Mignola postawił tym razem na minimalizm i nie ukazuje spektakularnych wizji piekła, jakich moglibyśmy się spodziewać po tego typu komiksie. Grafika co prawda nie jest zła, ale zdecydowanie to nie to, czego oczekiwałem po „Hellboyu w piekle”.



Od strony fabularnej jest co najwyżej średnio. Mam przykre wrażenie, że Mignola nie miał najzwyczajniej pomysłów na to, gdzie popchnąć swoją historię, co zaowocowało pewnym chaosem i niezgrabnym siłowaniem się z piętrzącymi się rozgrzebanymi wcześniej wątkami. Ok, pomysł strącenia Hellboya do piekła jest błyskotliwy, ale na tym kończy się atrakcyjność komiksów zebranych w tym albumie. Autor desperacko i na siłę próbuje jeszcze bardziej rozbudowywać mitologię swojego bohatera, ale zmierza donikąd. Zresztą, poupychał już tyle mistycznych motywów w historii Hellboya, że więcej naprawdę nie trzeba.


Dobrze, że Hellboy doczekał się tylu spin-offów (takich jak „BBPO”), bo trzymają wysoki pozom. Źle natomiast, że główna seria była ciągnięta na siłę, bo duży Mike musiał tworzyć ten album, będąc już wypalonym. O ile można jeszcze bronić minimalistycznej oprawy graficznej – sam przyznam, że nie jest zła, po prostu moim zdaniem nie wykorzystuje potencjału opowieści dziejącej się w piekle – o tyle nie da się już dobrze mówić o fabule, która jest ciągnięta na siłę. Wiem, że nikogo z Was nie odwiodę od lektury tego albumu, bo pewnikiem (jeśli dotarliście do tego miejsca mojego tekstu) również jesteście fanami Hellboya i chcecie przeczytać wszystko, co wyszło z jego udziałem. Niemniej sygnalizuje – jednak nie wszystko złoto, czego dotknie Mignola.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz