czwartek, 16 kwietnia 2020

Hellblazer. Tom 1. Garth Ennis




Na grzbiecie tego tomu „Hellblazera” znów widnieje jedynka. Egmont podszedł do sprawy nietypowo i wzorując swoje wydanie na francuskiej edycji, dzieli serię na runy pisane przez poszczególnych scenarzystów, olewając tym samym kolejność pierwotnej publikacji. Tym razem dostajemy tom zbierający opowieści, które wyszły spod pióra Gartha Ennisa, gościa, który pisał „Hellblazera” najdłużej.

Album ten to liczący ponad 400 stron grubasek. Daniem głównym w tym zbiorze jest bodaj najsłynniejszy komiks z Constantinem: „Niebezpieczne nawyki”. To rzecz opowiadająca o tym, jak nasz kopcący jak smok uliczny mag wywodzący się z klasy robotniczej zostaje dotknięty rakiem. Efekt palenia ponad paczki dziennie przez 20 lat (o mój Boże, tez tyle kopciłem i uszedłem z życiem!). Zostaje mu parę miesięcy życia, zaczyna więc kombinować jak wykpić się od wyroku śmierci i uniknąć wiecznych wakacji w piekle. Opowieść ta jest znakomicie napisana, jeśli chodzi o narrację i treść, ale według mnie szwankuje w niej zakończenie, którego oczywiście Wam nie zdradzę. Zdaję sobie jednak sprawę, że w tak specyficznej historii trudno było postawić kropkę nad i. Reszta opowieści dopełniająca ten tom jest krótsza i robi mniejsze wrażenie, ale to przyzwoicie napisane rzeczy. Ennis tworzył te komiksy mając zaledwie 24 (!!!) lata i jak na tak młodego, początkującego literata jest bardzo dobrze i mogę gościa tylko chwalić. Znając jego twórczość można odczuć, że przygody Constantine'a to dla niego tylko rozgrzewka przed sztandarowym „Kaznodzieją”. Jeśli cenicie jego rzemiosło, to obserwowanie rozwoju autora jest jeszcze jednym powodem, dla którego warto po ten album sięgnąć.

  Za większość rysunków w tych opowieściach odpowiada William Simpson. I to jest horror. Nie, że taki gatunek, tylko koszmarna amatorka. Jego grafiki są miękkim chujem robione, bo koleś nawet nie potrafi narysować drugi raz tej samej postaci identycznie tylko w innej pozie. Próbuje cisnąć realistycznie, a najzwyczajniej w świecie brak mu do tego warsztatu. Jeszcze gdy rysuje piekielne potwory, to obrazki wyglądają efektownie, ale gdy przyjdzie nieszczęśnikowi narysować postać człowieka, to już mu niezbyt to wychodzi. Ok, kumam, że komiksy Vertigo rzadko były genialnie rysowane, ale tu jest naprawdę bardzo źle i moje biedne oczy krwawią.


„Hellblazer” Ennisa nie jest arcydziełem i ustępuje przygodom Constantine'a pisanym przez Delano (tu pisałem o jego niewydanym jeszcze w Polsce runie: kliku klik). Niemniej młodziutki wówczas scenarzysta osiąga w tej serii dość wysoki poziom. Od strony literackiej to bardzo dobry komiks i jeśli lubicie opowieści z Vertigo (fuck black label!), to musicie mieć ten album w swoich kolekcjach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz