W zeszłym roku nadrobiłem „Zabij albo zgiń” i powtórzyłem „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”. Oba autorstwa Eda Brubakera. Podobało mi się, ale dopiero przeczytany w tym roku po raz pierwszy „Śpioch” przypomniał mi dlaczego jestem psychofanem tego scenarzysty i chcę mieć na półce wszystkie jego dzieła (jeszcze kilka mam do nadrobienia). To wybitne połączenie komiksu szpiegowskiego z czarnym kryminałem i w (najmniejszym stopniu, ale jednak) komiksem superbohaterskim. Jak zapewnia sam scenarzysta – rzecz mocno inspirowana „Strażnikami” Alana Moore'a, z tym że szala została przesunięta, najmocniej jak się dało, w stronę noir.
W pierwszych czterech zeszytach zebranych w tym tomie mamy zamkniętą historię opublikowaną pierwotnie jako „Na celowniku” („Point Blank”). Od strony konstrukcji to mocno postmodernistyczny czarny kryminał, w którym główny bohater dalszej części albumu jest tylko postacią drugoplanową. Nie będę owijał w bawełnę – dla mnie to rzecz wybitna, która zwaliła mnie na kolana niczym najlepsze dzieła filmowe z nurtu neonoir, jak dajmy na to „Memento”, z którym komiks ten ma sporo wspólnego. Rekomendując inną serię Brubakera, mającą premierę u nas w zeszłym roku (a ja ją czytałem już dawno po angielsku) – „Criminal” – zwykłem mawiać, że dla mnie to pozycja lepsza od „Sin City” Franka Millera. Podobnie jest w przypadku „Na celowniku”.
W pierwszych czterech zeszytach zebranych w tym tomie mamy zamkniętą historię opublikowaną pierwotnie jako „Na celowniku” („Point Blank”). Od strony konstrukcji to mocno postmodernistyczny czarny kryminał, w którym główny bohater dalszej części albumu jest tylko postacią drugoplanową. Nie będę owijał w bawełnę – dla mnie to rzecz wybitna, która zwaliła mnie na kolana niczym najlepsze dzieła filmowe z nurtu neonoir, jak dajmy na to „Memento”, z którym komiks ten ma sporo wspólnego. Rekomendując inną serię Brubakera, mającą premierę u nas w zeszłym roku (a ja ją czytałem już dawno po angielsku) – „Criminal” – zwykłem mawiać, że dla mnie to pozycja lepsza od „Sin City” Franka Millera. Podobnie jest w przypadku „Na celowniku”.
Po tych czterech zeszytach następuje zmiana głównego bohatera i przesunięcie środka ciężkości na szpiegowskie elementy historii. Główne watki zaczynają oscylować wkoło kreta umieszczonego w organizacji przestępczej, w której skład wchodzą w większości obdarzeni supermocami złoczyńcy. W tych numerach „Śpioch” jest więc thrillerem szpiegowskim, ale narracja pozostaje aż do końca mocno zakorzeniona w typowym noir, dzięki czemu dostajemy pięknie rozpisane monologi wewnętrzne głównego bohatera. Jakość opowieści zdecydowanie nie spada w stosunku do pierwszej historii, a może nawet wzrasta ze względu na rewelacyjne grafiki, bo na scenę wkracza stały współpracownik Brubakera – Sean Phillips.
Rysujący „Na celowniku” Colin Wilson nie jest zły, ale ja bardzo lubię tandem Bru/Phillips i uważam ich w tym przypadku za jedyne słuszne duo. Sean jawi się jako nienachalny rzemieślnik posługujący się nieco europejskim, realistycznym stylem, który nie przytłacza opowiadanej przez Bru historii artystowskimi wyczynami. Jednak po dłuższym obcowaniu z jego pracami zaczyna się doceniać jego styl idealnie nadający się do opowiadania czarnych kryminałów i traktować jako mistrza komiksu. Tak jak nikt nie narysowałby lepiej „Criminal”, tak nikt lepiej nie pocisnąłby „Śpiocha”.
Wszystkiego dopełniają okładki. W „Na celowniku” tworzył je Simon Bisley, w dalszych zeszytach robi to sam Phillips i wychodzi mu to bezbłędnie. Obaj, prócz tego, że są znakomitymi narratorami, są też utalentowanymi malarzami. Ostatecznie jednak dzieła Phillipsa wygrywają z Bisleyem, bo to Sean zdecydowanie urodził się po to, by ilustrować noir.
„Śpioch” jest serią u podstaw, rozgrywającą się w świecie, gdzie istnieją super moce i super ludzie – dokładnie w imprincie DC Wildstorm. To jednak zupełnie nieważne i nie ma wielkiego wpływu na fabułę i równie dobrze opowieść ta mogłaby się rozgrywać w naszym świecie. Nie uświadczymy tu bowiem typowych laserów z dupy, czy jak w przypadku wspomnianych „Strażników” retro superbohaterskiej stylistyki. Złoczyńcy – na czele z głównym, Tao, stworzonym przez samego Wielkiego Maga Alana Moore'a na łamach WildC.A.T.s - głównie paradują w drogich garniakach, a nie latają w rajtuzach. Owszem, Brubaker miał zapewne zlecone napisanie spin-offu historii superbohaterskiej, ale zgrabnie oszukał system i napisał, to w czym jest najlepszy – czarny kryminał z bardzo niejednoznacznymi moralnie postaciami. Udało mu się tym samym stworzyć jedno z najlepszych swoich dzieł. Z utęsknieniem czekam na tom drugi i niesamowicie jestem ciekaw, gdzie autor poprowadzi swoją historię. Tymczasem bierzcie pierwszy tom „Śpiocha”. Jest wart każdej wydanej na niego złotówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz