Nie pozostawię wam złudzeń i powiem to już na samym początku,
bo powinniście być ostrzeżeni – ten komiks to istna petarda i sięgając
po niego musicie uważać, żeby nie urwał wam paluchów.
Pierwszy tom „Prison Pit” opowiada historię Kanibala Zjeboryja. Bohater z niewyjaśnionych przyczyn (pewnie za żywota) zostaje zesłany na planetę, na której jest „przejebane”. Autor nie owija w bawełnę i tak też nazywa się pierwszy rozdział – po prostu „przejebane”. Kanibalowi przyjdzie się zmierzyć na tej jałowej ziemi z bardzo groźnymi przeciwnikami obdarzonymi przedziwnymi mocami, często związanymi z czynnościami fizjologicznymi. Na owej planecie bohater zawrze też nowe znajomości i przez przywódcę jednego z gangów, panujących w tej zapomnianej przez Boga krainie, zostanie zmuszony do szukania Siorbaka – dziwacznego, pełzającego stworzenia, którego organizm produkuje bardzo mocny narkotyk. Nasz Kanibal Zjeboryj szybko straci też jedną rękę, zastąpi mu ją o zgrozo, właśnie znaleziony Siorbak. Nie powiem wam co zrobi z z tym stworzeniem w finale, ale tego co się stanie raczej się nie domyślicie. Ostrzegę was za to po raz drugi – ten komiks jest totalnie chorym wytworem kogoś, kto nie ma żadnych hamulców jeśli chodzi o serwowanie motywów niesmacznych, druzgocących poczucie estetyki i moralność czytelnika. To dzieło poronionego umysłu, którego twórca z nikim się nie certoli i nie bierze jeńców.
Oczywiście „Prison Pit” to przede wszystkim dosadny, obskurwiały underground, ale nie można odmówić jego autorowi, Johnny’emu Ryanowi, zrozumienia komiksowego rzemiosła. To nie amatorka, bo sekwencje są bardzo dobrze rozrysowane i twórca zdecydowanie wie jakie możliwości daje mu medium. Wykorzystuje jednak swoje zdolności – zupełnie jak bohater jego komiksu – do niecnych celów. W warstwie narracyjnej jest tu obecna mangowa motoryka, charakterystyczna dla mainstreamowych japońskich komiksów – walki są dość długie i efektowne. Autor powołuje się w tej materii na słynnego „Berserka” Kentaro Miury. Nie widać tego jednak w kresce, a właśnie rozwoju walk, które zajmują większą część tego tomiku i przedstawiają mutowanie się antagonistów na następny poziom. Samej fabuły jest tu jak na lekarstwo i służy ona jedynie napędzaniu co rusz to nowych atrakcji tego szalonego spektaklu pełnego dziwadeł.
Przyznam, że takiego amerykańskiego obskura nie było na naszym rynku bodaj od czasu słynnego „El Borbaha” Charlesa Burnsa. Komiksy te zresztą mają z sobą coś wspólnego, bo oba są hołdem dla wrestlingu – to następne zjawisko, z którego autor „Prison Pit” czerpał inspiracje. Niemniej o ile album Burnsa, można uznawać za podziemną, awangardową sztukę, to dzieło Ryanna jest raczej utworem pochwalnym dla wszelkich patologii i nie niesie ze sobą żadnych innych wartości poza dość prymitywną, wulgarną rozrywką. To istna komiksowa wolna amerykanka – widowisko obrażające wszelkie dobre gusta, w którym chodzi głównie o to, by urwać przeciwnikowi głowę i nasrać mu do szyi.
Nie zdziwię się jeśli większość odbiorców zostanie przygnieciona tym co się tutaj wyprawia i zakończy przygodę z tą serią na pierwszym tomie. Ja jednak jestem ciekaw co będzie dalej i zapewne zostanę z Kanibalem Zjeboryjem do samego końca. Jako recenzentowi trudno mi rozpatrywać „Prison Pit” w kategoriach „dobrego komiksu”. Czytanie go to jednak bardzo intensywne przeżycie i gwarantuję, że na każdym z was zrobi wrażenie – niekoniecznie pozytywne. To mocna rzecz, a to dopiero pierwszy tom i aż strach pomyśleć co Johnny Ryan dla nas jeszcze szykuje. Największym minusem polskiego wydania jest fakt, iż na następną odsłonę przyjdzie nam czekać aż do 2020 roku. Nieładnie, bo historia Kanibala Zjeboryja mocno wkręca i pierwszy tom urywa się bardzo nieoczekiwanie. I to jest naprawdę przejebane.
Pierwszy tom „Prison Pit” opowiada historię Kanibala Zjeboryja. Bohater z niewyjaśnionych przyczyn (pewnie za żywota) zostaje zesłany na planetę, na której jest „przejebane”. Autor nie owija w bawełnę i tak też nazywa się pierwszy rozdział – po prostu „przejebane”. Kanibalowi przyjdzie się zmierzyć na tej jałowej ziemi z bardzo groźnymi przeciwnikami obdarzonymi przedziwnymi mocami, często związanymi z czynnościami fizjologicznymi. Na owej planecie bohater zawrze też nowe znajomości i przez przywódcę jednego z gangów, panujących w tej zapomnianej przez Boga krainie, zostanie zmuszony do szukania Siorbaka – dziwacznego, pełzającego stworzenia, którego organizm produkuje bardzo mocny narkotyk. Nasz Kanibal Zjeboryj szybko straci też jedną rękę, zastąpi mu ją o zgrozo, właśnie znaleziony Siorbak. Nie powiem wam co zrobi z z tym stworzeniem w finale, ale tego co się stanie raczej się nie domyślicie. Ostrzegę was za to po raz drugi – ten komiks jest totalnie chorym wytworem kogoś, kto nie ma żadnych hamulców jeśli chodzi o serwowanie motywów niesmacznych, druzgocących poczucie estetyki i moralność czytelnika. To dzieło poronionego umysłu, którego twórca z nikim się nie certoli i nie bierze jeńców.
Oczywiście „Prison Pit” to przede wszystkim dosadny, obskurwiały underground, ale nie można odmówić jego autorowi, Johnny’emu Ryanowi, zrozumienia komiksowego rzemiosła. To nie amatorka, bo sekwencje są bardzo dobrze rozrysowane i twórca zdecydowanie wie jakie możliwości daje mu medium. Wykorzystuje jednak swoje zdolności – zupełnie jak bohater jego komiksu – do niecnych celów. W warstwie narracyjnej jest tu obecna mangowa motoryka, charakterystyczna dla mainstreamowych japońskich komiksów – walki są dość długie i efektowne. Autor powołuje się w tej materii na słynnego „Berserka” Kentaro Miury. Nie widać tego jednak w kresce, a właśnie rozwoju walk, które zajmują większą część tego tomiku i przedstawiają mutowanie się antagonistów na następny poziom. Samej fabuły jest tu jak na lekarstwo i służy ona jedynie napędzaniu co rusz to nowych atrakcji tego szalonego spektaklu pełnego dziwadeł.
Przyznam, że takiego amerykańskiego obskura nie było na naszym rynku bodaj od czasu słynnego „El Borbaha” Charlesa Burnsa. Komiksy te zresztą mają z sobą coś wspólnego, bo oba są hołdem dla wrestlingu – to następne zjawisko, z którego autor „Prison Pit” czerpał inspiracje. Niemniej o ile album Burnsa, można uznawać za podziemną, awangardową sztukę, to dzieło Ryanna jest raczej utworem pochwalnym dla wszelkich patologii i nie niesie ze sobą żadnych innych wartości poza dość prymitywną, wulgarną rozrywką. To istna komiksowa wolna amerykanka – widowisko obrażające wszelkie dobre gusta, w którym chodzi głównie o to, by urwać przeciwnikowi głowę i nasrać mu do szyi.
Nie zdziwię się jeśli większość odbiorców zostanie przygnieciona tym co się tutaj wyprawia i zakończy przygodę z tą serią na pierwszym tomie. Ja jednak jestem ciekaw co będzie dalej i zapewne zostanę z Kanibalem Zjeboryjem do samego końca. Jako recenzentowi trudno mi rozpatrywać „Prison Pit” w kategoriach „dobrego komiksu”. Czytanie go to jednak bardzo intensywne przeżycie i gwarantuję, że na każdym z was zrobi wrażenie – niekoniecznie pozytywne. To mocna rzecz, a to dopiero pierwszy tom i aż strach pomyśleć co Johnny Ryan dla nas jeszcze szykuje. Największym minusem polskiego wydania jest fakt, iż na następną odsłonę przyjdzie nam czekać aż do 2020 roku. Nieładnie, bo historia Kanibala Zjeboryja mocno wkręca i pierwszy tom urywa się bardzo nieoczekiwanie. I to jest naprawdę przejebane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz