„Halloween Blues” po kilku latach nieobecności wraca na półki księgarskie. Fajnie, że Egmont wznawia frankofony ze swojej oferty, ale wybór tego konkretnego albumu trochę mnie dziwi – pierwsze wydanie dość długo się wyprzedawało. Zresztą czytałem już kiedyś ten zbiór kryminalnych komiksów. Nic z fabuły nie zapamiętałem, więc sięgając po opasły tom byłem jak całkowicie świeży czytelnik, ale okazuje się, że nie bardzo jest za co pamiętać opowiedziane tu historie.
Od strony fabularnej, za którą odpowiedzialny jest scenarzysta kryjący się pod pseudonimem Mythic, to bardzo generyczny kryminał. Ciekawy i oryginalny jest tu jedynie motyw nadprzyrodzony. Oto bowiem główny bohater, małomiasteczkowy policjant, widuje ducha swojej zmarłej żony, która za życia była seksowną (jest tu narysowanych sporo ładnych cycuszków milordzie!) gwiazdą filmową. Wątkiem splatającym wszystkie zebrane tomy jest motyw jej niewyjaśnionej śmierci. Podejrzanym o dokonanie morderstwa jest nawet główny bohater, który był w pobliżu miejsca zdarzenia w stanie chwilowej nieświadomości. To właśnie ten element jest lejtmotywem i to on skłaniał mnie (prócz rysunków Kasa, ale o tym zaraz) do przewracania kartek, na których toczyły się dość mało interesujące śledztwa prowadzone przez protagonistę.
Od strony fabularnej, za którą odpowiedzialny jest scenarzysta kryjący się pod pseudonimem Mythic, to bardzo generyczny kryminał. Ciekawy i oryginalny jest tu jedynie motyw nadprzyrodzony. Oto bowiem główny bohater, małomiasteczkowy policjant, widuje ducha swojej zmarłej żony, która za życia była seksowną (jest tu narysowanych sporo ładnych cycuszków milordzie!) gwiazdą filmową. Wątkiem splatającym wszystkie zebrane tomy jest motyw jej niewyjaśnionej śmierci. Podejrzanym o dokonanie morderstwa jest nawet główny bohater, który był w pobliżu miejsca zdarzenia w stanie chwilowej nieświadomości. To właśnie ten element jest lejtmotywem i to on skłaniał mnie (prócz rysunków Kasa, ale o tym zaraz) do przewracania kartek, na których toczyły się dość mało interesujące śledztwa prowadzone przez protagonistę.
Nie ma co się okłamywać – to nie ze względu na scenariusze tom ten został wydany w naszym kraju. Główną, istotną dla nas gwiazdą tego albumu jest Zbigniew Kasprzak, jeden z naszych towarów eksportowych na rynek frankofońskiego komiksu. Autorowi grafik nie można nic zarzucić. Genialnie odnalazł się w fabułach dziejących się w latach 50-tych i tylko dzięki talentowi Kasprzaka udaje się autorom zabrać nas w nostalgiczną wycieczkę po tej dekadzie. W jego realistycznych rysunkach tak samo, a może nawet bardziej niż ludzie, liczą się retro-dekoracje przyozdabiające tę opowieść. Grafik wspaniale przedstawia wszelkie przedmioty charakterystyczne dla tej epoki, zaczynając od tła, przez modę, aż po perfekcyjnie narysowane oldsmobile.
Za kolory odpowiedzialna jest znana z kart „Thorgala” i „Szninkla”* Graza, czyli Grażyna Fołtyn-Kasprzak, prywatnie żona Zbigniewa. Bardzo cenię jej prace i zapewniam, że również tu stanęła na wysokości zadania idealnie dopełniając rysunki męża. Co ciekawe, mimo iż mamy do czynienia z noir, to kolorystka zrezygnowała z nakładania ciemnych, mrocznych barw. Mało tu też gry światłocieniem, a może wpada raczej powiedzieć, że jest ona bardziej subtelna niż u typowych przedstawicieli tego nurtu. Zapomnijcie o Sin City i Parkerze. Mimo gatunkowości warstwa graficzna niczego nie naśladuje. To po prostu Kasprzaki w pełnej krasie, co oznacza wysoką, realistyczną jakość produktu.
Ostatecznie jestem nieco rozdarty. Lektura sprawiła mi nawet dużą przyjemność, bo w ostatecznym rozrachunku komiks niedostatki fabularne nadrabia fantastycznymi grafikami, ale medium ma przecież dwa poziomy i jedna jego warstwa kuleje. Sięgając po ten album musicie być świadomi, że nie ma w nim porywającej historii. Sprawa jest dość prosta – jeśli lubicie krechę Kasprzaka, to chcecie mieć (pewnie już nawet macie) ten komiks na półce. Jeżeli jednak nie bierze was zupełnie realistyczna, charakterystyczna dla frankofońskiego, mainstreamowego komiksu maniera, w której Kasprzak jest mistrzem, to raczej nie macie tu czego szukać.
*Wiem, że popularna jest opinia, że „Szninkiel” powinien być czarno-biały – ja uważam, że artystka zrobiła bardzo dobrą robotę przy kolorowej wersji i po cichu liczę na to, że następne wznowienie od Egmontu będzie kolorowe.